Bajkę o tytule Asterix i Obelix zna niemal każdy. Jednym z jej głównych wątków jest walka małej galicyjskiej wioski z Imperium Rzymskim, w której Galowie stawiają najeźdźcy dziki opór. Dlaczego od tego zacząłem? Otóż jest w Europie kraj, który de facto otoczony przez inaczej myślących sąsiadów, uparcie trzyma się swojego zdania, pomimo nacisków z zewnątrz. Jest więc niczym owa galijska wioska. W czym tkwi sekret, skąd owa siła do trwania przy swoim, pomimo wyśmiewania i wyszydzania? Dlaczego w ogóle tak się stało? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, wybrałem się do Serbii (o której mowa), by dokładnie to poznać i zrozumieć. Zapraszam zatem na opowieść o wycieczce do tego unikatowego kraju!
Na początku trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wybrałem się właśnie do Serbii? Chcąc na Bałkany mogłem przecież wziąć Chorwację, Macedonię, Albanię, Czarnogórę czy ewentualnie Bułgarię. Wymieniłem te kraje nieprzypadkowo. To właśnie one pojawiają się w głowie większości po połączeniu wyrazów "Bałkany" i "wakacje".
I chyba właśnie tu leży pies pogrzebany. Serbia z jakichś trudnych do opisania przyczyn nie znajduje się na liście państw, które chce się odwiedzić mając na myśli wyjazd na południe. Co więcej, ma wokół siebie jakiś negatywny PR, który albo ciągnie się jeszcze po latach 90., albo ogólnie szeroko znane podejście Serbów do tematu, który jest cały czas grzany od lutego ubiegłego roku.
Tutaj zaznaczę: jakiś czas temu, aby łatwiej było mi nauczyć się języka, ustawiłem sobie w telefonie serbski. Jak łatwo się domyślić, większość od razu brała go za rosyjski.
Tak więc, miałem do zbadania: dlaczego Jugosławia skończyła tak jak skończyła, co w Serbii jest takiego "odstraszającego" i jak Serbowie postrzegają resztę Europy. No ewentualnie jeszcze to, o co chodzi z Kosowem.
Rozpocznijmy jednak od kilku spraw podstawowych. Serbia położona jest w centralnej części Półwyspu Bałkańskiego. Graniczy z Węgrami, Chorwacją, Bośnią i Hercegowiną, Czarnogórą, Albanią, Macedonią Północną, Bułgarią i Rumunią. Jej powierzchnia to niecałe 88,5 tys. km. kw (wliczając Kosowo). Zamieszkuje ją ~8,7 mln. osób (z czego niespełna 2 miliony Kosowo). Głównymi rzekami są Sawa i Dunaj (ujście Sawy do Dunaju znajduje się w północno - zachodniej części Belgradu).
Urzędowym językiem jest serbski, w niektórych rejonach również węgierski i albański. Łatwo również porozumieć się po angielsku i rosyjsku. Używana jest zarówno cyrylica, jak i łacinica.
Obowiązującą walutą jest dinar serbski (RSD). Dla ułatwienia, przyjmowałem przelicznik 1 RSD = 0,04 PLN. Dinar zatem nie jest mocną walutą, co dla średniozamożnego turysty jak ja jest niewątpliwym plusem. Oczywiście, nie jest plusem dla Serbów. Inflacja jest o kilka pp. wyższa od tej w Polsce (źródła podają różne wartości, od 13 do 21,5%). Dług publiczny ~56%, PKB pc. (2023) wynosi 10,85 tys. USD.
Lot na lotnisko Nikoli Tesli odbył się szybciutko, nawet szybciej niż planowano. Coś, co mnie zaskoczyło to podstawienie embraera niewiele większego od awionetki, który i tak był wypełniony w 3/4. Wszystko fajnie, ale potem rozpoczęły się "schody": odległość, jaką trzeba było pokonać jakimiś zawiłymi korytarzami, długimi jak trasa maratonu trwała wieczność, na suficie co parę metrów rozmieszczone były strzałki informujące o tym, w którą stronę trzeba iść, tylko że nie dało się iść gdzie indziej jak tylko do przodu! W końcu, jakichś 20 minutach marszu pani w okienku sprawdziła mój paszport (bezwiednie nim rzucając), odebrałem bagaż, kupiłem kartę SIM i w drogę.
I tutaj zaskoczenie: tuż przed wyjściem z głównej hali jest pętla autobusowa, z której złapiecie autobus A1, jadący z lotniska na Plac Slavija, czyli niemalże centrum. Albo przynajmniej do takiego miejsca, gdzie praktycznie wszystko przyjeżdża i odjeżdża, lub przynajmniej się zatrzymuje.
Tym sposobem, znalazłem się w dzielnicy Vračar, uważanej zresztą za taką droższą, bardziej luksusową. Mi z wyglądu przypominała północną i centralną część Mokotowa. Nieduże uliczki, budynki z prawdopodobnie tego samego okresu. Największy jednak jej plus jest taki, że na piechotę można z niej dojść właściwie wszędzie na wschodnim brzegu Dunaju i Sawy.
Jeżeli wylądujecie w Belgradzie, to proponuję zwiedzanie rozpocząć od Zemun. Żeby być szczerym, to w pewien sposób najbardziej oddalony od reszty kawałek miasta wart obejrzenia. Najlepiej jest dojechać na Plac Branka Radičevića, skąd w jakiś kwadrans (chyba że uda wam się nie zgubić, wtedy szybciej) dojdziecie na Kula Gardoś. Warto choćby z tego powodu, by zobaczyć fantastyczny widok na resztę miasta i chyba jedyne, gdzie możecie naraz ujrzeć Dunaj i ujście Sawy. A tuż obok znajdziecie naprawdę fajną i (co ważne) tanią restaurację.
Co prawda, Zemun częścią Belgradu jest od niedawna (włączony został w 1934), ale jego początki sięgają III wieku p.n.e, gdy powstał jako celtycka miejscowość Taurunum.
No ale dlaczego akurat od Zemun? Otóż obok znajduje się dzielnica Novi Beograd, czyli perełka socmodernizmu. Dla jednych paskudna, dla innych fantastyczna. Ogromne bloki, każdy mający swój numer, z jednej strony, niby zrobione "na jedno kopyto", ale również niektóre z nich wyróżniające się, włącznie z najpiękniejszym, blokiem numer 23:
Żałuję, że nie wszedłem tu nocą |
Przechadzając się pomiędzy nimi (a naliczyłem chyba ze 20) tak się zastanawiałem, czy coś powinno się z nimi robić? Czy powinny zostać takie jakie są, lub też od zewnątrz wyremontowane i pomalowane na pstrokate kolory, tak jak robi się to u nas? Według mnie, powinny pozostać takie, jakie są. Obok nich wyrastają biurowce i wszystko to ma jakiś taki swój wyraz, klimat, styl.
A potem, wracając, najprawdopodobniej złapiecie taki oto tramwaj:
Ogólnie, to transport zbiorowy w Belgradzie działa bardzo dobrze. Dużo autobusów, trolejbusów i tramwajów, lecz niestety ogół infrastruktury jest (lekko mówiąc) byle jaki. Ciężko powiedzieć, ile lat mają sprzęty jeżdżące po mieście, ale sporo z nich jest w wieku podobnym do mojego. Klimatyzacji w nich brak, ludzi dużo, więc macie saunę w cenie biletu. Albo i za darmo, niektórzy mówią, że w ogóle go nie kupują a kontroli nigdy nie mieli. Niby jest jakiś system smsów, podziału miasta na strefy, ale i tak mało kto to ogarnia. Najprościej po prostu kupić bilet w kiosku.
Fragment pętli przy Placu Studenckim |
Jak o infrastrukturze mowa - w tym kontekście, Serbia jest tych kilkanaście lat za Polską. Niestety, poza kilkoma głównymi, drogi są nierówne i wąskie, podobnie zresztą jak chodniki. Właściwie to nierzadko trzeba iść samą ulicą, bo przejść jest ciężko. Ma to też swoje plusy, bo można przejść "na dziko" na drugą stronę drogi. W sumie to i tak bez różnicy czy przejdzie się prawidłowo czy nie. Serbowie za kółkiem są nieźle szaleni.
Jeżeli macie rozpęd i chodzenie po Zemun czy między blokami Was nie zmęczyło - udajcie się na drugą stronę Sawy i odwiedźcie muzeum Jugosławii.
I tutaj cofniemy się w czasie o kilka dekad.
Czy Jugosławia musiała w ogóle powstać? Właściwie to niby nie, ale gdyby Serbowie, Chorwaci i Słoweńcy nie doszli do wniosku, że aby przepędzić Austro-Węgry ze swego terytorium to rozpad C-K mógłby w ogóle nie nastąpić. A tak, Królestwo SHS oficjalnie ogłosiło swoje powstanie niewiele przed odrodzeniem Polski, potem jego granice jeszcze potwierdzono kilkoma traktatami (w tym najbardziej znanym z Trianon). Idea ze wszech miar słuszna, tylko w młodym państwie rozgorzały negatywne nastroje. Okazało się, że nie tylko pojawiają się problemy wewnętrzne pomiędzy poszczególnymi nacjami, ale również choćby z Grecją czy Węgrami.
Tak zmieniała się Jugosławia |
Podczas drugiej wojny, okupanci zrobili administracyjny bałagan, ale i tym razem, partyzantka dała radę. Pod przywództwem Josipa Broza Tity, Jugosławianie samodzielnie wyzwolili się spod niemieckiej i włoskiej okupacji (nie potrzebowali do tego pomocy Armii Czerwonej), dzięki czemu Tito mógł samodzielnie "rozdawać karty". Krąży legenda, że nawet któregoś razu pokłócił się ze Stalinem.
No i powstało państwo - hybryda. Z jednej strony, Wujo Josip tak po dyktatorsku trzymał nad wszystkim i wszystkimi pieczę i nie zezwalał na jakiekolwiek próby buntów, z drugiej - Jugosławia otrzymała pomoc w ramach planu Marshalla, używano dolarów (z tym nie było problemów) i ogólnie żyło się przyjemniej, niż w reszcie państw obozu socjalistycznego.
No ale wszystko ma swój koniec. Pogrzeb Tity do dzisiaj uznawany jest za największy na świecie, pojawili się na nim przywódcy obu stron "zimnej wojny" a kraj dosłownie się zatrzymał. Smutek, płacz, przygnębienie były prawdziwe. Pojawiało się pytanie o to, kto teraz przejmie stery, kto będzie dalej zaprowadzał porządek. Na 11 dni padło na Lazara Koliszewskiego, a następnie Cviletina Miljatovicia, Sergieja Krajghera. Żaden z nich nie rządził długo, lista przywódców od tamtego czasu zaczęła się mocno wydłużać. Mało kto chciał wziąć odpowiedzialność za to, co działo się w kraju. Dobrym przykładem jest ceremonia otwarcia IO w Sarajevie w 1984, gdy grupowy taniec mający nawiązywać do narodów zamieszkujących Jugosławię zaczyna się psuć i całą choreografię "trafia szlag".
W tym miejscu mała dygresja - po wizycie w owym muzeum dowiedziałem się, że Serbowie obecnie jakoś bardzo nie przepadają za Titą. Oczywiście, niektórzy wspominają Jugosławię i to bardzo miło, ale Tity już nie. Gorsze jest jednak to, że nie otrzymałem odpowiedzi na pytanie, z czym jest to związane.
Prywatnie jednak dodam, że chciałbym móc znaleźć się w byłej Jugosławii, najlepiej w latach 70.
Aczkolwiek, o ile Jugosławia boryka się z mnóstwem problemów ekonomicznych, kulturowo ma się dobrze. Dobrym przykładem tego jest piosenka Jugoslovenka. W zwrotkach Lepa Brena komplementowana jest za urodę a w refrenie dumnie odpowiada: ja sem Jugoslovenka.
Jednakże, jakiś czas później, Albańczycy z Kosowa zaczynają żądać autonomii, na co Belgrad się zgadza. W kraju, wraz z coraz gorszym poziomem życia do głosu dochodzą nacjonaliści. Coraz więcej mówi się o secesjach. Aż w końcu, Słowenia ogłasza niepodległość. To samo robi również Chorwacja. O ile walki w Słowenii trwają krótko, o tyle w Chorwacji (a później i Bośni) ciągną się praktycznie przez 4 lata. Secesję ogłasza również Macedonia i w ten sposób Jugosławia odchodzi w niebyt.
Co warto zauważyć, wszystkie te kraje są od razu uznane międzynarodowo, a na to, co z Jugoslaviji pozostało, nakładane są sankcje.
Jest jednak gorsza rzecz: pomieszanie narodowościowe. Patrząc na mapę etniczną, ciężko właściwie dojść, kto gdzie mieszka. Wtedy Serbowie robią podobny ruch i na terenie Chorwacji ogłaszają powstanie Krajiny, chcąc zarazem powrócić do Jugosławii, podobnie czynią Serbowie w Bośni.
Wspomniałem o pomieszaniu narodowościowym. Niestety, zaczęło dochodzić do czystek etnicznych - struktura była na tyle pomieszana, że aby móc stwierdzić, że dana nacja ma prawo do danego terytorium, musiała "sprzątnąć" inne. Czara goryczy przelała się w 1995 roku, gdy NATO wspierające Bośnię (pakt obronny jak mówią) przeprowadził operację Deliberate Force, a Chorwaci ze wsparciem Niemiec - operację Oluja. Koniec końców, Serbowie w Bośni zostali odpędzeni od Sarajewa, zaś w Chorwacji - zmuszeni do jej opuszczenia.
Tak jak wspomniałem wcześniej, niektórzy nadal patrzą na Serbów jako tych najgorszych w tamtym okresie. Nie pamięta się jednak, że najbardziej znana z tego okresu Srebrenica była zorganizowana w odpowiedzi na wymordowanie 3 tysięcy Serbów, mieszkających w okolicznych miejscowościach.
I również w tym momencie u Serbów pojawia się niechęć do Zachodu - w końcu w jakim celu NATO jako pakt obronny ostrzeliwał serbskie pozycje w Bośni, które przez Serbów były uważane za swoje, na terytorium którym mieszkali?
Wojna (przynajmniej dla niektórych) się zakończyła, ale na terenie Drugiej Jugosławii de facto trwała nadal. Tym razem chodziło o Albańczyków z Kosowa. Zawiązali oni organizację UÇK, której celem było wywalczenie niepodległości. Problem w tym, że dokonywali tego z użyciem aktów terrorystycznych (w samym 1998 roku było ich około 1800). Dodać trzeba, że UÇK uznawane było za organizację terrorystyczną nie tylko w Jugosławii, ale też innych krajach, by nagle, w 1999 stać się sojusznikiem.
Późną zimą 1999 dokonano masakry w Račaku, szerzej opisanej na Serbnews. Właściwie to nadal ciężko stwierdzić, na ile była prawdziwa, na ile nie. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie uważam zabójstw za słuszną metodę. Tylko, czy zabójstwo 40 osób jest wystarczające, aby dokonać nalotów na cały kraj? Zorganizowano również konferencję w Rambouillet, lecz warunki postawione Slobodanowi Miloševiciovi były nie do przyjęcia. Ogółem od początku było wiadomo, że strona jugosłowiańska je odrzuci, tak były skonstruowane.
I wtedy się zaczęło. Operacja Allied Force, która miała na celu osłabić potencjał militarny, ostatecznie okazała się ostrzałem przemysłu, infrastruktury, szkół i szpitali. To był atak terrorystyczny (dokonany przez, jak mówią, pakt obronny). Co gorsza, w rakietach znajdował się zubożony uran. Ile wynosi okres jego zubożonego rozpadu - tego dokładnie nie wiem, ale przynajmniej jakieś setki lat. Co wiemy na pewno, to że spora część areału nie nadaje się do użytkowania, a bardzo duża część serbskiej populacji cierpi z powodu nowotworów.
To tak jeszcze na dokładkę - w 2008 roku, za namową Zachodu, niepodległość ogłosiło Kosowo, które Serbowie uważają za swój matecznik, jakby fundamenty serbskiej narodowości i państwowości. Kij z tym, że ta bitwa została przez Serbów przegrana.
No i tutaj dochodzimy do tego, jak Serbowie postrzegają Zachód, różne pakty i organizacje.
Niechęć dołączenia Serbii do NATO po wspomnianych wydarzeniach wydaje się oczywista. Co więcej, jedynymi krajami, które pospieszyły Jugosławii z pomocą były... Białoruś i Rosja. Stąd też bardziej przychylne patrzenie Serbów w ich stronę.
(w tym miejscu polecam film Wojna Snajpera o Dejanie Bericiu, ochotnikowi walczącemu w Donbasie od 2018 roku w którym tłumaczy swoje motywy, oraz film dokumentalny Tezina Lanaca autorstwa Borisa Malagurskiego).
I ogółem Serbowie do dziś to wspominają. Dodam więcej, Rosjanie nie potrzebują wiz, by wjechać na terytorium Serbii. Serbowie używają rosyjskiego i nie jest to dla nich żadnym problemem.
A co z UE? Odsetek społeczeństwa, który mógłby tego chcieć jest już trochę większy, ale gdyby przeprowadzić referendum, i tak społeczeństwo byłoby przeciw. Czy Chorwacja wiele zyskała po wstąpieniu? Na początku z pewnością, ale od wprowadzenia EUR jako oficjalnej waluty to Chorwaci przyjeżdżają do Serbii na zakupy a nie odwrotnie. Czy Bułgaria i Rumunia na tym skorzystały? Na początku również, ale poziom życia właściwie od serbskiego się nie różni, jest na podobnym poziomie.
Ale odejdźmy póki co od polityki. Odpowiedzmy sobie na pytanie: jacy są Serbowie?
Pierwsza rzecz, na którą zwraca się uwagę, to fakt, że są wysocy. Te moje 180-181 centymetrów wzrostu w Polsce jakoś nie oszałamia, ale w Serbii czułem się na naprawdę niewysokiego i tym bardziej miałem powód by się prostować, jakoś spróbować urosnąć. Dodam to, że są po prostu... ładni. Mają jasne oczy, racja, ale blondynów czy rudych tutaj prawie brak. Dominują szatyni i bruneci.
A jakby ktoś się zastanawiał, dlaczego Serbki są takie ładne, odpowiedź znajduje się tutaj.
I jedno muszę przyznać: są szalenie kulturalni i pomocni. Dodatkowo, wydają się być zaskoczeni tym, że ktoś z zagranicy interesuje się ich krajem. Przykłady:
- w sklepie brakowało mi kilku dinarów (akurat nie miałem drobnych). Kasjerka już dała temu spokój, przy okazji jeszcze trochę mnie zagadując;
- po pewnym czasie, przestałem używać serbskiego od razu na przywitanie - na mieszankę rosyjskiego i serbskiego przechodziłem później (na miarę moich umiejętności). Jeśli i tak nie byliśmy w stanie się dogadać, od razu zawołany był ktoś, kto akurat angielski znał;
- zadawszy pytanie o drogę (polecam każdemu to robić) oprócz dokładnej trasy byłem zagadywany o to, skąd jestem, jak mi na imię, dlaczego akurat Serbia;
No i oczywiście sporo innych sytuacji.
Serbowie ogółem nigdzie się nie spieszą (poza kierowcami). Chodzą powoli, spokojnie, do późnych godzin biesiadują (nawet w środku tygodnia ciężko jest znaleźć wolny stolik w lokalu). Nie wiem, czy polako (z Polską nie ma to nic wspólnego) jest jakąś taką życiową filozofią, ale oznacza ono właśnie taki spokój, wolniejsze życie, bez niepotrzebnego pospiechu. Do tego, korzystanie z tego, jakim jest, cieszenie się nim. Na ulicy być może są podobnie poważni do Polaków, ale jak się rozweselą to śmiechom nie ma końca. I to takim szczerym, nie udawanym. Aczkolwiek też wystarczy byle błahostka, aby zaczęli się serdecznie uśmiechać.
Typowy widok po wejściu do restauracji |
Czy są religijni? Bardzo. Do którejkolwiek cerkwi bym nie wszedł (wyznają Prawosławie) o jakiekolwiek porze, to zawsze ktoś był w środku. Nie byli to wyłącznie turyści, bo owe osoby się modliły. Gdy pewnego dnia trafiłem na nabożeństwo w godzinach popołudniowych to było na nim trochę osób, przyłożywszy to do pory dnia. Co istotne, jeden z symboli miasta, cerkiew Świętego Sawy (patrona Serbii) zbudowana została stosunkowo niedawno, co przy spojrzeniu na obecną laicyzację może zastanawiać.
Co prawda pochodzenie hymnu Serbii jest dość zawiłe i odnosi się jeszcze do czasów monarchii, ale w kościele brzmiałby naprawdę dobrze. A przynajmniej osobiście bardzo mi się podoba.
Wróćmy jednak do zwiedzania Belgradu. Niezależnie od dnia i pory, polecam spacer po bulwarach Sawy i Dunaju. Zobaczymy mnóstwo zacumowanych łódek, restauracji na świeżym powietrzu i bawiących się wszędzie ludzi. Atmosfera jest bardzo przyjemna (właściwie tak jak na każdej ulicy, gdzie znajdują się restauracje, a znajdują się na prawie każdej).
Warto zauważyć, że w Belgradzie jest bardzo mało zagranicznych sieciówek, praktycznie nie ma takich galerii handlowych w naszym rozumieniu. Restauracje, drobne biznesy i sklepiki rozsiane są wszędzie. Jeśli za bardzo nawet nie chce się Wam chodzić, nie trzeba ruszać się daleko - w bliskiej odległości znajdzie się wszystko.
Jeśli będziecie mieli okazję, to polecam odwiedzić kafanę - restaurację wzorowaną na lokalach działających na terenie Jugosławii (albo nieprzerwanie działającą od tamtych czasów), czyli odpowiednik naszych barów mlecznych albo stołówek. Bardzo ciekawa znajduje się niedaleko twierdzy:
Park Kalemegdan, w tle twierdza |
Jeśli wyjdziecie z kafany i udacie się na północ, traficie na zdecydowanie najstarszy budynek w Serbii - Twierdzę Belgradzką. O ile nad Dunajem i Sawą Celtowie budowali już w III w. p.n.e., o tyle obecna konstrukcja pochodzi (w zależności od źródeł) z wieku 7. albo 9. Oczywiście, z czasem jej kształt i rozmiar zmieniały się, ale zamysł pozostał. Pierwsze oficjalne wzmianki o Belgradzie pochodzą z 878 roku n.e.
Tak więc, choć tak się nie wydaje, ale Belgrad to bardzo stare miasto.
Ile w tym prawdy, do końca nie wiadomo, ale nazwa Belgrad (Beograd) oznacza Białe Miasto i ma pochodzić właśnie od jasnego kamienia użytego do budowy twierdzy.
Park Studencki |
Plac Republiki |
Teatr Narodowy |
Kneza Mihajla - jedna z najpopularniejszych ulic w Centrum |
ulica Cetinjska w dzielnicy Skadarlija |
Budynek Parlamentu - tutaj urzęduje Pan Vucić i Pani Brnabić |
A jak wygląda serbska polityka? Od sześciu lat prezydentem jest Aleksandar Vucić, zarazem przewodniczący Serbskiej Partii Postępowej (SNS). Partia sama w sobie jest ciekawa - wywodzi się od Serbskiej Partii Radykalnej (prężnie działającej jeszcze w poprzedniej dekadzie), która głosiła choćby ideę Wielkiej Serbii. SNS, wbrew nazwie, jest partią raczej konserwatywną, gospodarczo liberalną i umiarkowanie proeuropejską.
Aleksandar Vucić zbiera jednak cięgi - przez kraje starej Unii jest uważany za prorosyjskiego, za Serbów - za zbyt prozachodniego i uległego w polityce zagranicznej (zwłaszcza w kwestii Kosowa). Osobiście bym raczej poparł tezę, że po prostu balansuje między Wschodem a Zachodem, nie chcąc zarazem opowiadać się jednoznacznie po żadnej ze stron.
Na marginesie: jeśli zapytasz Serba o to, kogo popiera: Rosję czy Ukrainę, Palestynę czy Izrael, prędzej powie, że Serbię i w ogóle to Kosovo je Srbija!
Zanim zacznę opowieść o Nowym Sadzie, czyli drugim co do wielkości mieście w Serbii - tutaj mała reklama: właśnie tutaj mieści się siedziba jakiegoś departamentu, w którym pracują bohaterowie miniserialu Drżavni Posao, który zresztą polecam. Djordje (częściowo Węgier), Dragan (Serb z Bośni) i Bośkić w ciekawy i humorystyczny sposób komentują różne wydarzenia, a w linku zamieściłem odcinek o Solidarności.
Jedna rzecz, która zwraca uwagę, gdy jedzie się z Belgradu: w odróżnieniu od ogólnego stanu infrastruktury, kolej między oboma miastami wygląda rewelacyjnie, jest świeżo po remoncie a dworzec Beograd Central jest w końcowej fazie remontu. Jedzie się wygodnie: równiutko i szybko. Na dworcu nie musicie się martwić o bilet - podczas kontroli, konduktor zapyta, gdzie wsiedliście i dokąd zmierzacie. Sama podróż nie trwa długo - około 35-40 minut.
Dworzec Beograd Central |
Nowy Sad ma również niemały powód do dumy - w 2022 dostąpił zaszczytu bycia Europejską Stolicą Kultury, ale na pierwszy rzut oka wcale tego nie widać. Wysiadacie z dworca i przez długi czas jest po prostu...nudno. Nawet te socjalistyczne budynki nie robią aż takiego wrażenia, jak te w Belgradzie.
Co więcej, miasto nie ma już takiego belgradzkiego klimatu. Czuć tutaj jakiś inny powiew, widać więcej ludzi z zagranicy, na ulicach mniej serbskiego a więcej angielskiego.
Żeby jednak nie było, że Nowy Sad jest taki byle jaki - absolutnie tak nie jest! Warto poświęcić trochę czasu, by dotrzeć do starszej części miasta - tutaj robi się już interesująco.
Co więcej, znajdują się tutaj ciekawe perełki, jak ten sklep H&M. Od razu po wejściu, ochroniarz palcem wskazuje na sufit. Oczywiście, szczęka na początku opada, ale po chwili prosi, by nie robić zdjęć zbyt teatralnie, i dla niepoznaki pójść przynajmniej popatrzeć na ubrania. Ale i tak obstawiam, że większość osób wchodzących tam to turyści, niemający na celu kupna czegokolwiek.
Tak, to jest wnętrze sklepu |
Tak jak centrum Nowego Sadu w mojej opinii jest ładniejsze od tego z Belgradu, tak znajdująca się po drugiej stronie Dunaju w miejscowości Petrovaradin twierdza bije tą belgradzką na głowę. Dużo łatwiej do niej dotrzeć i rozciąga się z niej dużo przyjemniejszy widok.
wchodzisz do środka... |
robi się coraz ładniej.... |
otaczają Cię takie domki... |
I przed sobą masz całe miasto |
Tutaj ciekawostka: za flagę i 6 magnesów w Belgradzie zapłaciłem 2600 RSD (~104 PLN), zaś za 4 magnesy, flagę i kubek w Petrovaradinie - o połowę mniej.
Petrovaradin |
Warto wspomnieć tutaj o Wojwodinie, której to stolicą jest właśnie Nowy Sad. Jest to okręg autonomiczny, który ma swojego prezydenta i premiera a jednym z obowiązujących tu języków jest węgierski (Węgrzy stanowią większość w północnej części okręgu). Oprócz Węgrów mieszka tutaj też sporo Słowaków, Chorwatów czy Rumunów. Co jednak ciekawe, pomimo tej narodowościowej mieszanki, nie doszło tutaj do żadnych ruchów separatystycznych.
Czy w Serbii jest tanio? Jakbym miał uogólnić, ceny są przeciętnie o 1/3 niższe od tych w Polsce. Z perspektywy turysty (zależy, na jak długo się zostaje) nie warto jest gotować samemu. Nawet po doliczeniu napiwków, najeść się można za naprawdę nieduże pieniądze. A porcje są ogromne i sycące.
Muszę jednak zawczasu uprzedzić o jednym: w Serbii jada się głównie dania mięsne. Sałatki, owszem, są, ale nie aż tak bardzo popularne. Z trunkami bezalkoholowymi jest problem - skazany byłem na soki albo lemoniady. Ale jeśli ktoś jest mięsożernym fanem alkoholowych trunków (czyli głównie rakiji), narzekać nie będzie. Po prostu nie ma powodu.
Małe lokowanie produktu: jeśli zechcecie pojechać do Belgradu, przenocujcie w Apartament Tesla Space na ulicy Krunjskiej. Po znajomości jakiś rabacik się załatwi)
Wracając do Polski, naszła mnie myśl dotycząca odpowiedzi na jedno z pytań, które sobie na początku zadałem - co jest nie tak z Serbią, że jest taka niepopularna? W sumie to odpowiedź jest prosta - nie ma tutaj nic, co mogłoby być magnesem dla osób, które lubią leżeć na plaży i kąpać się w morzu. Nie ma jakichś starożytnych budowli (poza twierdzą) czy znanych na świecie zabytków.
Niezbyt pozytywny PR, ciągnący się za Serbią od ponad 30 lat też nie pomaga. Popytajcie zresztą rodzinę i znajomych, jakie mają z Serbią skojarzenia. Niestety, zbyt pozytywne one nie są.
Jednakże, chwaliwszy się tym, że do Serbii ruszam, spotykałem się z pozytywnymi reakcjami. Nagle okazywało się, że ktoś akurat przez Serbię przejeżdżał i zatrzymał się w Nowym Sadzie czy Belgradzie i sobie chwalił. Gdy publikowałem relacje albo zdjęcia to pojawiły się nawet reakcje w tonie zazdroszczącym, że może ktoś też by się tam wybrał. No bo jest czego zazdrościć!
Usłyszałem również od kogoś, że nie jeżdżę do kraju, tylko do ludzi. Że nie pojechałem do Serbii, tylko do Serbów. I potem pomyślałem sobie, że chyba po to powinno się jeździć do Belgradu. Nie dla takich typowych dla turystów rzeczy. Tutaj warto przyjechać po to, by poobcować z ludźmi, poznać ich kulturę, historię, obyczaje, światopogląd. Dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, o których się nie mówi, albo odkłamać pewne stereotypy. Najeść się mięsnych potraw i popić je trunkiem. Zapomnieć o tym, co dookoła, tylko tak jak Serbowie, cieszyć się tym co jest.
I wiecie co? Ani razu nie żałowałem tego, że się do Serbii wybrałem. Na lotnisku, niewiele przed odlotem delikatnie wzruszyłem się tym, że już wylatuję, że przygoda się kończy. Czy wrócę do Serbii? Na pewno!
W ten sposób pojechałem za granicę drugi raz. Jeśli macie jakieś nieoczywiste kierunki, gdzie warto się wybrać a potem opowiedzieć to i owo, czekam na propozycje. Póki co, po głowie chodzi mi Mołdawia.
I mi się to udało.
Nieważne to, że nie znacie języka, że wszystko jest inne, nieznane. Serbowie wszystkie niedostatki naprawią, wynagrodzą i jeszcze będziecie z tym wszystkim do przodu.
Pomyślałem sobie, że skoro można przez pewien czas pracować z zagranicy, to czemu by nie spróbować właśnie z Serbii? Ale tym razem koniecznie muszę wylądować w jednym z tych wielkich, betonowych socjalistycznych gmachów.
Wtedy do szczęścia wiele więcej nie będzie potrzeba.
Komentarze
Prześlij komentarz