Przejdź do głównej zawartości

GeEs

Szczęść Boże,
Czołem Wielkiej Polsce!

Zapewne niektórzy z Was spodziewali się z mojej strony jakiegoś komentarza odnośnie wizyty JE Donalda Trumpa w Polsce, ale jakoś tak się złożyło że nie napisałem nic na ten temat. Niemniej, na pewno napiszę w niedługim czasie o protestach Obywateli RP w 'sprawie sądownictwa', że tak powiem.Nie bez powodu mój blog nosi nazwę 'O polityce i nie tylko' bo nie będę poruszał tutaj samych tematów społecznych. Czasem trzeba od tego nieco odpocząć, więc tym razem zaserwuję Wam coś innego.

Mówią, że najlepiej uczyć się na cudzych błędach, bo najmniej kosztują. To bardzo mądre stwierdzenie, dlatego uznałem że przestrzegę Was przed pewną firmą-krzakiem.Mamy wakacje, zapewne niektórzy z Was szukają jeszcze pracy. W Warszawie nadal pełno jest różnych ofert, zatem jest w czym przebierać. Sam szukałem jakiś czas temu pracy i trafiłem na ogłoszenie pod tytułem "Młode, energiczne osoby do pracy w biurze!". Poczytałem trochę i stwierdziłem, że skoro jedyne opcje nie-fizycznej pracy to słuchawka to posada asystenta biurowego może być czymś ciekawszym. Dlatego byłem naprawdę zadowolony, że szybko dostałem odpowiedź. 
W tym miejscu małe wtrącenie - dla nieco rozjaśnienia sytuacji użyję fikcyjnych zagranicznych imion. Ustawa o ochronie danych osobowych poniekąd wszech istnieje. Ponadto, nie podałem nazwy firmy, niemniej jej inicjały są identyczne do inicjałów popularnych kiedyś Gminnych Spółdzielni, zwanych potocznie 'geesami' lub 'gieesami', stąd też taka a nie inna nazwa wpisu.

Wracając - pierwszy dzień mocno mnie zaskoczył. Wiecie - na co dzień rozmowa rekrutacyjna wygląda tak, że elegancka pani z działu HR zaprasza do biurka i rozmawiacie na temat tego, co macie w CV. Tutaj było inaczej - rekruter Johny zachowywał się niczym kumpel przy wyjściu na piwo. Oczywiście, była też rozmowa na kilka 'typowych tematów' ale atmosfera była zupełnie inna. Wychodząc, dostałem zawiadomienie że 'zadzwonimy'.Okazało się, że rekrutacja jest 3-etapowa. Co więcej, zamiast zajęcia się konkretami, cały czas są panele i dyskusje. Na szczęście niezbyt długie - po mniej więcej 2 godzinach byłem już wolny.

Koniec końców, przeszedłem rekrutację - myślałem że dlatego jest podzielona na 3 etapy bo mają sporo kandydatów i robią 'odsiew', ale okazało się zupełnie inaczej - ale o tym później.Czwartego dnia (tego, gdzie podpisuje się umowy) zamiast Johny'ego pojawiła się Hannah i zaprowadziła nas (byliśmy jako kandydaci we trzech) do innego pokoju. Wtedy zacząłem się nieco niecierpliwić bo jestem już przyjęty, pozostało podpisać umowę i brać się do roboty a ta pokazuje nam zdjęcia centrali w jednym z miast na Śląsku, hodowli koni, rasowych kotów, markowych zegarków czy ubrań (pochodzących od firm należących do GeEsu), na koniec zdjęcia z zagranicznych wycieczek pracowników. Stwierdziłem: dobra, jakoś to przeboleję, podpiszę umowę i biorę się do roboty. Po mniej więcej 3 godzinach oglądania durnych zdjęć i słuchania piskliwego, wkurzającego głosu Hannah do pokoju wszedł Hans. Wziął każdego z nas po kolei w celu podpisania umowy. Tak się trafiło, że byłem na samym końcu i w pośpiechu nie skupiłem się na tym, co Hans mi mówił, tylko rzuciłem okiem na każdą ze stron umowy, podpisałem i wyszedłem szybko - to był mój pierwszy poważny błąd. Niemniej, zapamiętałem jedno ze zdań: "Póki co nie umiesz nic, co w firmie mogłoby się przydać. Firma najpierw musi w Ciebie zainwestować, byś przynosił dla niej zyski." Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to oznacza. Znalazłem potem forum internetowe, gdzie były opinie o firmie (powinienem był zrobić to wcześniej). Było dużo wpisów negatywnych, ale też trochę pozytywnych. Pomyślałem: spróbuję, to też jest jakieś doświadczenie'. 

Jednakże, następnego dnia wszelkie wątpliwości we mnie się skumulowały, gdy okazało się, że zamiast dowiedzieć się o zakresie obowiązków kolejny raz byłem na durnej pseudomotywacyjnej pogadance. Pojawił się Hans, więc wziąłem go na stronę. Chodziło mi o to, że dlaczego na umowie brak zapisu o stawce oraz dlaczego nie było widocznej daty. Hans zaczął się zachowywać tak, jakbym 'gwałcił jego matkę', ale koniec końców, pomimo użycia wielu inwektywów przekonał mnie, żebym został. Tak też zrobiłem.

Następnego dnia już nie było durnej gadki - pojawiła się Jenny i zaczęliśmy 'wstukiwać' dane klientów z polis do jakiegoś systemu, który obliczał składki i tak dalej. Pomyślałem, że skoro takie coś ma należeć do moich obowiązków to bardzo mi to odpowiada. Nie siedzę na słuchawce, a zajęcie samo w sobie nieskomplikowane - w końcu przerobiliśmy kilkanaście polis i to dosyć szybko. Potem pokazała mi jeszcze sposób, w jaki ustala się negocjatorom (o tym później) trasę do klientów. Zapowiadało się fajnie.

Schody zaczęły się niedługo potem, gdy zaczęliśmy wykonywać jakieś przykładowe telefoniczne rozmowy. Gdy zapytałem o co chodzi, usłyszałem że to też może czasem należeć do moich obowiązków, że trzeba będzie gdzieś zadzwonić. Niemniej, odeszliśmy zupełnie od wcześniej wspomnianego systemu, a skupiliśmy się tylko na tych rozmowach. Któregoś dnia pojawiła się ww. Hannah z Aronem i zaczęliśmy dzwonić po ludziach z jakiejś bazy (rzekomo dane z centrali) i wypytywać o różne sprawy. 

Nie wiem czemu już wtedy nie zapaliła się w mojej głowie czerwona lampka - okazało się, że 'asystent biurowy' to zwykły telefoniczny naciągacz! Wszelkie wątpliwości rozwiały się, gdy pokazano mi miejsce pracy - około 40-metrowy pokój bez okien i klimatyzacji (podobno nie działała), w którym przy 9-ciu biurkach siedzi 26 osób! W tle leci muzyka, ludzie siedzą pokuleni, niejedni mają jeden telefon na jednej nodze (z którego wybierają kontakty), z drugiego zaś dzwonią. Procedura była taka, że wybierało się przedsiębiorców ze stron takich jak azpolska.pl albo panoramafirm.pl, po czym rozpoczynało się standardową 'nawijkę': "Dzień dobry, z tej strony [imię i nazwisko], dział serwisowy life insurance...". Nie muszę mówić, że bardzo duża część klientów odpowiadała "Proszę do mnie więcej nie dzwonić" lub inne tego typu i wcale nie dziwię się ich reakcjom. 

W pokoju były 2 tablice: jedna z rozpiską miejsc, druga z imionami wszystkich osób (każdy na niej zapisywał, ile 'spotów' umówił, pod spodem tabelka z godzinami, gdzie każdy wpisywał swoje inicjały). No i wszechobecna 'wkręta' (słowo bardzo często używane).Na początku byłem w stanie jeszcze to tolerować. Schody zaczęły się jednak bardzo szybko. Okazało się, że każdego ranka jest panel, gdzie Hans i Bill gadali coś od rzeczy, używając wielu inwektywów. Taka gadka miała nas jakoby zmotywować, na wszelki wypadek gdybyśmy przez noc się zdemotywowali (podobno można było się z niej wiele nauczyć, tak przynajmniej twierdził Hans). Podczas jednego z takich paneli usłyszałem słowa: "nie warto pomagać biednej osobie, gdyż nie będzie ona nigdy w stanie pomóc Tobie tak, jak Ty pomogłeś jej(!). Ponadto było dużo 'ciśnięcia' po rodzinie, że do niczego nie doszli, po innych ludziach, że nie pracują tutaj i nie mają takich możliwości zrobienia kariery i rozwoju. Trwało to około 80-90 minut, po czym każdy dobierał się w pary i robiło się przykładową rozmowę z jednym z pracowników i do dzwonienia. 

Któregoś dnia byłem zmuszony przynieść własnego laptopa, byleby mieć skąd wyszukiwać dane klientów! Jednego dnia również używałem własnego telefonu do wykonywania połączeń, gdyż nie było żadnego wolnego. Hans zapytany przeze mnie o jakieś wolne telefony zapytał mnie, czy nie mam pakietu nielimitowanych połączeń. Gdy odpowiedziałem że nie, usłyszałem: "To już twój problem, bierz się do roboty i nie wysuwaj roszczeń.".

Ale to tylko wierzchołek góry lodowej - po pewnym czasie wyszło, że duża część osób z biura to zwyczajni konfidenci. Cokolwiek zrobiłeś nie tak to wszystko zaraz lądowało u Hansa. Każdego dnia przed wyjściem trzeba było odbyć z nim rozmowę, podczas której prał on wszystkie brudy, jakie nazbierały się w ciągu dnia - przyznaję, świetny sposób motywacji pracownika.

Pierwotnie miałem w planach popracować aż do wypłaty pensji za maj, po czym zająć się sesją i szukaniem innego zajęcia - wiedziałem, że dłużej tam nie zabawię. Po tygodniu siedzenia w 'biurze' stwierdziłem, że jeśli wytrzymam do pierwszej wypłaty to już będzie niemal cud. Ale jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Nieco wcześniej wspomniałem o 'wierzchołku góry lodowej'. Sytuacja osiągnęła apogeum pewnej środy. Już miałem szczerze gdzieś to, że Hans każdego dnia gnoi mnie za co tylko się da, chciałem po prostu jak najszybciej zakończyć współpracę, jednak w obawie że nie dostanę pieniędzy musiałem poczekać aż do dnia wypłaty. 

Wyżej wspomniałem o niejakiej Hannah. Otóż właśnie tej środy siedziałem na biurku naprzeciwko jej oraz 2 innych gości, którzy właśnie byli przyuczani i przysłuchiwali się temu, w jaki sposób ta prowadzi rozmowy. Około godziny 10 miałem już całkiem zaawansowaną rozmowę i powoli przechodziłem do przedostatniego akapitu. W tym samym momencie jeden ze 'świeżaków' przyuczanych przez Hannah 'umówił spota' mówiąc w ich języku, zaś po naszemu - naciągnął nieświadomego klienta. Hannah, bardzo ekspresywna w swoich emocjach zaczęła momentalnie drzeć się na cały pokój: "tak, tak! Brawo, brawo, brawo!". Oczywiście to wszystko usłyszał mój potencjalny klient (rozmowa była prowadzona poprzez zwykłe telefoniczne słuchawki, w dodatku w tle grała muzyka), który stwierdził że to wszystko to brak profesjonalizmu z naszej strony (miał rację) i się rozłączył. Jako, że Hannah i tak się zbierało to po prostu nie wytrzymałem. Dość dosadnie zapytałem ją czy musi się tak drzeć i dzięki niej straciliśmy potencjalnego klienta. Jej odpowiedź mnie powaliła: "To już twój problem. Widocznie nie umiesz prowadzić rozmów". 

Niecałą godzinę później zrobiłem sobie 3 minuty przerwy na rozprostowanie się i łazienkę. Gdy wróciłem, zobaczyłem jeden dostawiony fotel obok mojego oraz obu 'świeżaków' siedzących na moim miejscu. W tamtym momencie zupełnie na spokojnie podszedłem i poprosiłem, by jednak zmienili swoje miejsce. Hannah w tym czasie siedziała sama po drugiej stronie biurka i coś gadała przez słuchawki. Momentalnie je zdjęła i zaczęła na mnie krzyczeć. "Możesz chwilę poczekać! Nic Ci się nie stanie jak chwilę poczekasz, i tak nic nie robisz!" Zszokowała mnie tym, ale trudno - wydłużyłem sobie nieco te 3 minuty. Popracowałem potem jeszcze około półtorej godziny, gdy przyszedł Hans, mówiąc żebym zrobił sobie wcześniejszą przerwę i poszedł z nim na papierosa (od czasu do czasu paliłem z nim i dziwnym trafem na papierosku był zupełnie sympatycznym, kulturalnym człowiekiem). 

Tym razem jednak zaczął na mnie momentalnie naskakiwać - stwierdził, że się obijam, że nic nie robię, że podburzam pracowników i obniżam ich morale, oraz że atmosfera w biurze przeze mnie się pogorszyła. Oczywiście nie chciał przyjąć moich tłumaczeń. Na koniec zaproponował, żebym wziął się solidnie do roboty, a ten w zamian da mi stałą miesięczną stawkę, bez wpływu na prowizję, jakie uda mi się wypracować (z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że otrzymałbym co najwyżej 900 złotych). Jako, że była środa a w środy wychodziłem o 13 to miałem już na szczęście koniec dnia.(jest to tylko jedna z wielu kuriozalnych sytuacji, które zdarzały mi się praktycznie każdego dnia, odkąd zakończyłem proces wdrażania)

Teraz kilka słów o godzinach pracy - podczas pierwszego dnia rekrutacji zapytałem Johny'ego o godziny. Usłyszałem odpowiedź, że pracuje się w godzinach standardowych - 8-16/17. Co więcej, Johny nie miał żadnych obiekcji co do tego, że jeden dzień w tygodniu 'z automatu' będę nieobecny, zaś w środy będę pół dnia. Co innego Hans - dowiedziawszy się o moich godzinach pracy, najpierw ostro się wkurzył - twierdził, że studia nic mi nie dadzą, natomiast tylko tutaj mam takie szanse zrobienia kariery i rozwoju i powinienem być wdzięczny mu, że w ogóle mnie tutaj wziął, po czym powiedział wprost, że powinienem w te dni, kiedy jestem w standardowych godzinach siedzieć co najmniej do godziny 20, a nawet 22 żeby nadrobić te godziny, które stracę przez nieobecność! Faktem jest, że człowiek przychodził do biura przed 7 a wychodził nierzadko o północy, jednak gdy widziałem co robi to sam byłbym w stanie tak pracować - zawsze, gdy go widziałem to siedział na fotelu obok kawiarni, w której niektórzy się stołowali i coś klikał w laptopie. Gdy ktokolwiek wychodził na papierosa to ten szedł z nim. W dodatku, z każdym rozmawiał gdy ktoś wychodził do domu. Jednym słowem - gość co najmniej kilka godzin dziennie spędzał na papierosie, rozmowie z pracownikami i pogadance na panelu. Nie robił nic z tego co robiłem ja w biurze albo negocjatorzy w terenie a i tak miał pretensje do każdego, kto tylko mu w jakiś sposób podpadł - wydaje mi się że do mnie tychże miał najwięcej. 

Odnośnie negocjatorów - byli to ludzie, którzy jeździli do klientów, których udało nam się 'wkręcić' podczas telefonicznej rozmowy. Musieli oni zawsze ładnie wyglądać, ładnie pachnieć etc. Do klienta mogli jeździć tylko drogimi autami z wypożyczalni Go69 (wypożyczalnia należała do spółki), ale mimo to opłaty za auto musieli uiszczać sami! Nie tylko opłaty za paliwo, ale też za wynajem auta. 
Któregoś dnia jeden z nich wspomniał, że firma powinna opłacać koszta dotarcia do klienta. W efekcie, na którymś z paneli został wyśmiany, że jest roszczeniowy. Podobnie jak osoba, która skarżyła się na tragiczne warunki w biurze, oraz że jej zdaniem powinniśmy otrzymać przynajmniej opłacone służbowe telefony od firmy. Została zrównana z błotem podczas jednej z pogadanek.

Nadszedł dzień wypłaty. Podczas podpisywania 'umowy' dowiedziałem się, że te są dokonywane między 10. a 15. dniem każdego miesiąca. Uznałem, że zapewne moja zostanie przelana ostatniego dnia ostatnią transzą, więc 16-go powinienem je otrzymać. Nie było tych pieniędzy ani 16-go, ani też 17-go, nie ma ich do dzisiaj! Poszedłem więc jak gdyby nigdy nic do biura, po panelu zaś wziąłem Hansa na rozmowę. Odnośnie wypłaty pensji usłyszałem jedynie to, że skoro na moim koncie brak jakichkolwiek funduszy, to znaczy, że firma nic na mnie nie zyskała a ja jestem bezużyteczny i niczego się nie nauczyłem! 

Odnośnie umowy (której do dzisiaj firma nie chce mi przysłać) dowiedziałem się tyle, że mam kontaktować się z działem kadr. Pomimo kilkukrotnych telefonów, kilku maili dalej nic nie otrzymałem, poza błyskawicznie przysłanym wypowiedzeniem.

Wszystkim, którzy dotarli do tego miejsca serdecznie gratuluję. 

Dodam, że nie napisałem tego wpisu po to, by 'zgnoić' firmę, lecz by po prostu Was ostrzec, zwłaszcza, że ogłoszenie o naborze do tej firmy jest nadal aktywne. W wiadomości prywatnej mogę opowiedzieć na ten temat trochę dokładniej, lub też podzielić się kilkoma ciekawymi materiałami.Tak jeszcze a propos pieniędzy - na początku faktycznie prawie się ich nie otrzymuje (jak się okazało). Jednak po tym 'okresie próbnym' dostaje się pierwsze pieniądze (podobno kilka stówek) a gdy już będzie się miało odpowiednio sprany mózg i będzie się siedziało od 8 do 20 to pieniądze pojawiają się faktycznie dobre. 

Niestety, firma pierze mózg dalej - pojawiają się 'sugestie' odnośnie tego, jak te pieniądze wydać. Na początek idzie kupno drogiego zegarka od La Fointaine Bleue. Potem podobnie drogi portfel, 'ale przecież od takiej wspaniałej firmy'. Następnie garnitur, oczywiście od Vistuli. Gdy pojawiają się wyjazdy (co 2 tygodnie do centrali, co 2 tygodnie do stadniny) to też trzeba za nie płacić! Nawet jeśli mowa o tych zagranicznych, gdzie jadą ludzie z najlepszymi wynikami. To przecież inwestycja w samego siebie!

Na koniec dodam, że gdyby ktoś z Was miał dużo wolnego czasu, a także nie musiał martwić się o pieniądze, to polecam wzięcie udziału w procesie rekrutacji i wdrożenia - te 2 rzeczy są jedynymi, które są przeprowadzane naprawdę profesjonalnie - w końcu niczego nieświadomy kandydat nie zauważy, że de facto 'asystent biurowy' to zwykły telefoniczny naciągacz!

Mam również nadzieję, że nie popełnicie tych samych błędów co ja - w końcu najlepiej uczyć się na cudzych błędach, bo najmniej kosztują.

Zostańcie z Bogiem,
Czołem Wielkiej Polsce!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Serbia - niedoceniany kraj w sercu Bałkan

Bajkę o tytule Asterix i Obelix zna niemal każdy. Jednym z jej głównych wątków jest walka małej galicyjskiej wioski z Imperium Rzymskim, w której Galowie stawiają najeźdźcy dziki opór. Dlaczego od tego zacząłem? Otóż jest w Europie kraj, który de facto otoczony przez inaczej myślących sąsiadów, uparcie trzyma się swojego zdania, pomimo nacisków z zewnątrz. Jest więc niczym owa galijska wioska. W czym tkwi sekret, skąd owa siła do trwania przy swoim , pomimo wyśmiewania i wyszydzania? Dlaczego w ogóle tak się stało? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, wybrałem się do Serbii (o której mowa), by dokładnie to poznać i zrozumieć. Zapraszam zatem na opowieść o wycieczce do tego unikatowego kraju! Na początku trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wybrałem się właśnie do Serbii? Chcąc na Bałkany mogłem przecież wziąć Chorwację, Macedonię, Albanię, Czarnogórę czy ewentualnie Bułgarię. Wymieniłem te kraje nieprzypadkowo. To właśnie one pojawiają się w głowie większości po połącze...

Zbigniew Stonoga

Co prawda nie tutaj, lecz na prywatnym profilu opisałem jakiś czas temu sylwetki kilku polityków. Tym razem chciałbym poruszyć temat osoby może nie związanej stricte z polityką, ale kręcącej się w jej okolicach, zarazem przedsiębiorcy, politycznego więźnia, autora piosenek, właściciela fundacji oraz kogoś, kto wie chyba trochę za dużo: Zbigniewa Stonogi. Z kwestii czysto formalnych: p. Stonoga urodził się w 1974 roku z Ozimku (woj. opolskie). Posiada wykształcenie średnie techniczne. Żonaty, ma jednego syna. O jego wcześniejszych etapach kariery politycznej można powiedzieć tylko, że jakaś tam była. Był związany z parlamentarzystami Samoobrony takimi, jak Wanda Łyżwińska czy Sławomir Izdebski (organizator nieudanych protestów rolników w 2015). Podobno doradzał również Andrzejowi Lepperowi, aczkolwiek któregoś razu Stonoga miał być przezeń określony mianem niebezpiecznego . Lata 2014-2015 w polskiej polityce zasługują chyba na obszerny materiał, by dobrze wytłumaczyć co, kto, jak...

Jak nie zostać skreślonym

Poznajecie się. Pierwsza randka, druga, trzecia..... a nie, czekaj... No właśnie, trzeba coś zrobić, żeby w ogóle na pierwszej się nie zakończyło. Tym razem spróbuję, bazując na własnych doświadczeniach oraz usłyszanych historiach wywnioskować, co robimy nie tak już na samym początku znajomości. Od razu zaznaczę - dotyczy to osób poznanych poprzez chociażby Badoo, Sympatię, czy tam inne Tindery. Generalnie pierwszym błędem i to dotyczącym obu stron jest sytuacja, w której zbytnio odwlekamy pierwsze spotkanie. Każdy się chyba zgodzi, że internetowa konwersacja a rozmowa w realu to dwie odrębne sprawy. Ich wspólnym mianownikiem jest praktycznie używany doń język. Zaczyna się od tego, że zdjęcia nie oddają pełni tego, jak dana osoba wygląda. Podobną sytuację mieliśmy w ostatniej edycji programu Rolnik Szuka Żony , gdy kandydatka jednego z rolników okazała się wyglądać zupełnie inaczej na zdjęciach, niż wizytówce. Ale nie o samo zdjęcie chodzi - może się okazać, że za dużo dowiec...