Chyba nie ma na świecie kraju, który pod względem historycznym miałby tak wiele wspólnego z Polską, jak Armenia. Oba miały unię z sąsiadem, oba przeżyły rozbiory, żyły pod okupacją, czy doświadczyły ludobójstw. No i oba narody spożywają dużo alkoholu.
Kaskady - jedna z wizytówek Erywania |
Dlaczego akurat Armenia? To pytanie zadawał mi prawie każdy, komu pochwaliłem się faktem planowanej tam podróży. I wiecie co? Odpowiedzi sam do końca nie znam. Być może dlatego, że nadal nie jest to zbyt popularny kierunek, a przez to kraj jest trochę pomijany a jeśli wspominany to tylko w kontekście wojny z Azerbejdżanem? Być może dlatego, że taka myśl pojawiła mi się już ze 3 lata temu? A może dlatego, że jest to unikatowy, wyróżniający się kraj z długą, bogatą i tragiczną historią oraz interesującą architekturą i wspaniałymi widokami? Chyba, że odpowiem tak jak George Mallory, pytany o to, dlaczego chce się wspiąć na Mount Everest: bo tam jest.
Na dobry początek, kilka podstawowych informacji. Powierzchnia Armenii to niespełna 30 tys. km. kw., zamieszkana jest przez 2,9 miliona osób (razem z Artsakhem to 3,05 miliona). Rozsiana po świecie ormiańska diaspora liczy sobie 8 milionów osób. Stolicą jest Erywań, skupiający około 45% całej populacji. Paradoksalnie, zasłyszane kiedyś stwierdzenie, że w Armenii poza Erywaniem nic nie ma nie jest takie dalekie od prawdy. Obowiązującą walutą jest dram armeński (AMD), według obecnego kursu, 1 PLN = 81,7 AMD. Kraj praktycznie w całości górzysty, najwyższym szczytem jest wygasły wulkan Aragac, aczkolwiek Ormianie uważają, że ich najwyższym szczytem jest Ararat (o którym jeszcze wspomnę). Obowiązującym językiem jest ormiański, aczkolwiek z prawie każdym da się dogadać po rosyjsku (o dziwo, z angielskim są duże problemy - nawet, jeśli jakiś Ormianin go zna, i tak będzie wolał przejść na rosyjski).
Ormianie to naród pochodzenia indoeuropejskiego (przynajmniej według teorii). Z urody przypominają nieco naszych Romów: ciemne jak smoła włosy, śniada cera (nie jest to rodzaj opalenizny), często gęste (nawet krzaczaste) brwi, krępa budowa ciała. Mężczyźni są raczej trochę niżsi od Polaków (nawet mając 181 cm wzrostu czułem się na dość wysokiego), mają albo niskie czoła, albo niemałą łysinę, aczkolwiek nie widziałem Ormianina łysego jak kolano. Ormianki czasami próbują (niestety nieudolnie) farbować włosy na blond albo rudy. Z moich obserwacji wynika, że są zdrowe - czyt., ich BMI nierzadko przekracza 25. Ważne jest jednak to, że w tym wszystkim są po prostu proporcjonalne. Twarze z reguły okrągłe, do tego charakterystyczny kartoflowy albo dość długi nos. Mężczyźni mają spojrzenie wyraziste, dość ostre, często patrzą spode łba, niezbyt często się uśmiechają (trochę jak Polacy). Spojrzenie kobiet ciężko uchwycić, albo od razu odwracają wzrok, albo patrzą gdzie indziej, lub po prostu zajęte są czytaniem/przeglądaniem telefonu, aby broń Boże ktoś nie spojrzał im w oczy. Zwłaszcza jakiś przyjezdny, taki jak ja. Ubiór raczej skromny, dominuje kolor czarny, styl luźny, choć mężczyźni często noszą mocno wypolerowane mokasyny (nawet, jeśli nie pasują do reszty stroju). Co innego przy kobietach - co prawda, głęboki dekolt prawie się nie zdarzał, ale sukienka krótsza niż do połowy ud? To owszem. Do tego, prawie zawsze nienaganny makijaż.
No i jeszcze jedna sprawa, nie byłbym sobą gdybym o tym nie wspomniał. Co prawda, jest to rzecz gustu, ale Ormianki są po prostu urocze!
Ormianie samych siebie nazywają Haykami, zaś swój kraj - Hayastanem. Nazwy te pochodzą od Hayka, prawnuka Noego i już to każe stwierdzić, z jak starym narodem mamy do czynienia. Armenia przyjęła chrzest w 301 roku n.e., stając się tym samym pierwszym chrześcijańskim krajem na świecie. Stało się to po tym, jak św. Grzegorz Oświeciciel uzdrowił córkę ówczesnego władcy Ormian, Tiridatesa III, uprzednio spędziwszy 8 lat w lochu. Armenia miała potem swój okres świetności, po czym (z pewnymi przerwami), znajdowała się pod okupacją, głównie perską, turecką i rosyjską Zaznaczyć jednak trzeba, iż był to teren częstych walk, wskutek których teren przechodził wielokrotnie z rąk do rąk. Armenia cieszyła się niespełna dwuletnią niepodległością w latach 1918-1920, ale utraciła ją najpierw po wojnie z Turcją, a potem Związkiem Sowieckim. Odłączenie od ZSRR nastąpiło w 1990 roku, potwierdzone referendum zorganizowanym rok później. Na pamiątkę tego wydarzenia, 24 września świętowany jest Dzień Niepodległości.
Ormianie są raczej tradycjonalistami, a ich podejście w tej kwestii działa na zasadzie po co to zmieniać, skoro jest to dobre? Na początku wydają się być oschli i nieprzystępni, ale gdy się otworzą, to ciężko o większe gaduły. Tylko trzeba dać im szansę, by mogli się wykazać. Ponadto, odniosłem wrażenie, że pewien stan, w którym zatrzymał się kraj, niektórym nawet odpowiada.
Ormianom ciężko odmówić jednego - są bardzo pomocni i nie zawsze jest to pomoc interesowna. Przykład? Proszę bardzo:
- podczas jednego z wyjazdów musiałem w obie strony pojechać busem (nie marszrutką, to zasadnicza różnica). W jedną stronę cały czas zagadywał mnie Ormianin mający coś koło 60 lat, by potem jakoś zagadać z kierowcą, dzięki czemu dojechałem za darmo;
- innym razem (również w busie), kierowca specjalnie wyszedł ze swojej kabiny (poprosiłem go o pomoc gdy będzie mój przystanek), po czym ot tak, bez żadnego ale pokazał mi, dokąd mam iść, gdzie skręcić etc. A za przejazd wziął ode mnie mniej, niż taryfa przewidywała;
- co prawda, musiałem za to odrobinę dopłacić, ale właścicielka apartamentu, który wynajmowałem (wspomnę o nim później) zgodziła się na mój wcześniejszy przyjazd oraz zorganizowała transport bezpośrednio z lotniska do kwatery (a przecież wcale nie musiała się na to zgodzić);
- pierwszego dnia wybrałem się na krótki obchód po dzielnicy (Shengavit, przypominająca nieco połączenie Mokotowa z Ursynowem, przy czym trochę zaniedbana) i zobaczywszy tą Ładę nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia:
Ta Łada wygląda uroczo! |
ów Pan, którego widzicie, na początku zaczął mnie zagadywać, postaliśmy tak chwilę, po czym wziął jednego arbuza i chciał mi po prostu za darmo go oddać! Nawet gdybym lubił arbuzy to i tak bym nie wziął. Spójrzcie tylko, najprawdopodobniej, ledwo wiąże przysłowiowy koniec z końcem a zarabia na sprzedaży tego, co uprawia w ogrodzie. Z bólem serca, musiałem odmówić.
Oczywiście, nie zawsze tak to działa. Taryfiarze są nadzwyczaj pomocni, ale z wielką chęcią wydoją z Ciebie możliwie największą ilość pieniędzy (czyli trochę tak jak nasi). Dodatkowo, czasem wręcz chcą wepchać Cię na siłę do swojego ledwo działającego samochodu, nawet jeśli zdążysz odmówić. I tak za Tobą pójdą, jeszcze bardziej trując d**ę. Tym niemniej, gdy na ulicy poprosiłem kogoś o pomoc, prawie nigdy nie spotkałem się z odmową. Przy czym, padało wtedy jedno, zastanawiające mnie pytanie:
Czy jesteś z Rosji?
Z reguły, gdy wyjeżdża się gdzieś, jest się przygotowanym na pytanie o to, skąd się jest. Wtedy można się pobawić, odpowiedzieć pytaniem a jak myślisz? i dalej kontynuować konwersację. Niestety, nie tym razem. Zaczęło się na lotnisku, gdy zostałem zapytany o to, czy jestem z Rosji, nawet jeśli legitymowałem się polskim paszportem. Musiałem więc okazać dowód osobisty. Potem padło, czy byłem kiedyś w Rosji. Chciałem opowiedzieć, że tak, ale zgubiłem poprzedni paszport (obecny dopiero co wyrobiłem), ale uznałem, że ze służbą graniczną droczyć się nie warto. Tym niemniej, obsługiwało mnie dwóch strażników, a cała procedura trwała dobrych 10 minut.
Podobnie działo się na każdym z moich wyjazdów. Chciałem zrobić zdjęcie stacji metra Garegin Nzhdehi (niedaleko której mieszkałem), lecz od razu podszedł policjant, kazał zdjęcie usunąć. Zarazem, zdziwił się, gdy zobaczył, że nie mam ustawionego rosyjskiego w telefonie (na marginesie, ustawiony mam serbski). Od razu zapytał: a to Ty nie z Rosji?
Tak samo w restauracjach, gdy moja znajomość rosyjskiego nie wystarczała. Moja odpowiedź, że jestem z Polski budziła zarazem zdziwienie, gniew a po chwili ulgę.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż w ormiańskiej świadomości istnieją obecnie tylko 4 zagraniczne nacje: Rosja, Iran, Azerbejdżan i Turcja. Jako, że nie wyglądam na kogoś z trzech ostatnich to muszę być z Rosji. Niektórzy nawet drapali się w głowę i pytali, gdzie leży Polska!
Gyumri
Celem mojej pierwszej wyprawy (pierwszy dzień praktycznie straciłem z powodu odsypiania lotu i padającego cały dzień deszczu) było położone na północnym zachodzie miasto Gyumri (drugie co do wielkości miasto w Armenii). Tak naprawdę, główny powód, jaki mi przyświecał aby się tam wybrać dotyczył znalezienia pozostałości po trzęsieniu ziemi w 1988 roku.
(ogółem, rok 1988 był dla Ormian tragiczny. Oprócz trzęsienia ziemi, rozpoczęła się trwająca do dzisiaj wojna z Azerbejdżanem o Górski Karabach).
Owo trzęsienie było prawdopodobnie najsilniejszym, jakie kiedykolwiek nawiedziło teren Kaukazu. Ze wspomnianego Gyumri pozostały jedynie gruzy - praktycznie wszystko zostało zniszczone. Podobny zresztą los spotkał prawie całą północną część kraju. Dość powiedzieć, że był to pierwszy w historii ZSRR przypadek, gdy Kreml musiał poprosić o pomoc z zagranicy. Jednakże, Gyumri zdążyło się zupełnie nieźle odbudować:
Katedra NMP |
ulica Awetika Isahakyana |
Plac Niepodległości |
Dworzec kolejowy |
ulica Rijkowa |
Oczywiście, w typowy dla armeńskich miast sposób, ścisłe centrum jest niemal odpacykowane, podczas, gdy reszta wygląda, cóż, dość miernie (ujęcie dyplomatyczne).
Fragment placu autobusowego w Gyumri |
Jak poruszać się po Armenii?
Jeśli nie macie własnego samochodu lub nie wynajmiecie, pojawia się problem. Infrastruktura w Armenii leży i robi pod siebie (przepraszam za wyrażenie, ale opisuje ono sytuację w odpowiedni sposób). Metro jeszcze jako tako się trzyma, ale aż samo prosi się o remont no i dokupienie przynajmniej kilku wagonów i modernizację istniejących. Dworce autobusowe i kolejowe w Erywaniu wyglądają sympatycznie, ale również wymagają doinwestowania. Jednakże, ich otoczenie wygląda jeszcze gorzej niż stacji Warszawa Zachodnia przed rozpoczęciem remontu. Największy jednak problem jest taki, że nie wszędzie da się dotrzeć pieszo!
Północny dworzec autobusowy w Erywaniu |
Chodniki, jeśli w ogóle są (bo z tym bywa różnie) powodują niemałe ryzyko wystąpienia kontuzji. Jeśli macie ze sobą walizkę - możecie jej nawet nie opuszczać, gdyż co chwila będziecie ją podnosić. Wysokie krawężniki, dziury, miejscami ot tak sypniętego trochę tłucznia, a co za tym idzie - kałuże i błoto. Nie mam pojęcia, jak funkcjonują osoby z niepełnosprawnością - tutaj niemalże nic nie jest do ich potrzeb przystosowane!
Jakość dróg również pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze te główne: Yerevan-Sevan, Yerevan-Gyumri (na pewnym odcinku), Yerevan-Ararat wyglądają nawet względnie współcześnie, o tyle są bardzo słabo oznakowane (oznakowanie poziome jako takie prawie w ogóle nie istnieje). Do czego to prowadzi? Każdy jeździ jak chce, z taką prędkością jak chce, wyprzedza gdzie chce, zmienia pas/włącza się do ruchu wedle własnego widzimisię. Lusterka w samochodach mogłyby równie dobrze tu nie istnieć. Większość aut ma przynajmniej 15 lat, na większości jest jakaś rysa, wgniecenie, niektóre nawet nie mają zderzaków (sic!). W Polsce, przynajmniej połowa z nich nie przeszłaby badania technicznego aby móc być dopuszczonym do ruchu, a w Armenii jakimś cudem normalnie się poruszają. Jeśli macie chorobę lokomocyjną, albo napady paniki - niewykluczone, że się z nich wyleczycie po wpływem szoku powstałego po ujrzeniu tego, w jaki sposób można jeździć!
Mikole nie będą mieli powodów do zachwytu. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy w Warszawie istnieją tylko stacje Główna i Wileńska (niepołączone ze sobą). Właśnie tak dzieje się w Erywaniu - budynek głównej stacji, potocznie nazywanej Sasuntsi David uroczy, ale co z tego, gdy obsługuje 4 połączenia dziennie (2 wyjazdowe, 2 przyjazdowe). Tutaj jednak jeden plus - znajduje się tuż obok stacji metra o tej samej nazwie, aczkolwiek aby nań się dostać, trzeba przejść przez chaotycznie zorganizowany bazar i namiastkę centrum przesiadkowego. Druga główna (końcowa) stacja, Almast znajduje się prawie 10 kilometrów od Sasuntsi David i jeśli nie taksówką, dostanie się do niej jest dość skomplikowane. Stąd też prawie nic nie odjeżdża.
Przyznać trzeba, że główny dworzec w Erywaniu z tej strony wygląda okazale |
Ale z drugiej strony jest już trochę gorzej (aczkolwiek zdjęcie nie ukazuje wszystkiego) |
Jednakże, są też plusy. Z Sasuntsi David możemy dojechać do Tbilisi niedostatecznie dużym, wiecznie przepełnionym składem bez klimatyzacji, za to podziwiać niesamowite widoki. W Armenii, z racji jej położenia wystarczy przejechać 20-25 kilometrów i wkraczamy w zupełnie inny świat.
Tuż za Erywaniem |
50 kilometrów na zachód od Erywania
|
50 kilometrów na wschód od Erywania |
Tuż przed Dilijanem |
Pociągi odjeżdżające z Almastu z kolei dojeżdżają niemalże od granicy z Azerbejdżanem (oczywiście zamkniętej), lecz po drodze od północy objeżdżają niemal całe jezioro Sevan! Nie było dane mi uświadczyć widoku jeziora z perspektywy pociągu, ale jeśli wygląda podobnie jak z drogi - robi wrażenie!
Nawiązując jeszcze do samego metra - jeśli je znajdziesz, to korzystanie z niego jest dziecinnie proste do momentu, aż nie wejdziesz na peron. 3 drzwi wejściowe, 3 wyjściowe, oddzielone od siebie, więc przy wychodzeniu nie musisz przechodzić przez bramki. Po wejściu idziesz do okienka i za 100 AMD (~1,12 zł) otrzymujesz półprzezroczysty żeton, który umieszczasz w bramce a ta się otwiera. Niezależnie od tego, ile masz lat, ile stacji przejedziesz, zawsze płacisz tyle samo. Po prostu cudo!
Jednak na dole robi się trochę trudniej. Kierunki, w które podążają wagony są dość słabo oznaczone i potrzeba chwili, aby ogarnąć, na którą stronę masz się udać. Komunikaty niby są po ormiańsku i angielsku, ale dość niewyraźnie i trzeba wytężyć słuch, aby je zrozumieć.
Jeśli jesteście skazani na transport zbiorowy, to zawczasu zaopatrzcie się w wygodne buty, gdyż raczej dość sporo będziecie spacerowali (mój średni dobowy dystans to niespełna 13 kilometrów). Tym niemniej, gdziekolwiek pójdziecie, miejscami naprawdę warto się zgubić (zwłaszcza w Erywaniu), dzięki czemu wejdziecie w miejsca, które wycieczki omijają. Tym niemniej, gdy zupełnym przypadkiem traficie w jakąś boczną uliczkę to przynajmniej kilka razy miniecie starszych ludzi, stojących ot tak przed swoimi posesjami. Radzę wtedy nieco przyspieszyć kroku, włożyć słuchawki do uszu (nawet jeśli niczego nie słuchacie), by po prostu poczuć się bezpieczniej. Przeciwsłoneczne okulary też są pomocne. Jednakże, aż do ostatniego dnia, żadna z takich osób mnie nie zaczepiła, o nic nie pytała (co dość istotne, bo w Polsce takie spotkania mogą skończyć się różnie).
Dilijan
Ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie miejsc, Dilijan zrobił na mnie wrażenie w odrobinę inny sposób. Po pierwsze, nieco przypominał mi naszą Krynicę Zdrój (choć nazywany jest ormiańską Szwajcarią). Po drugie, miasteczko albo już jest ładnie wyremontowane, albo prace są w trakcie i za jakiś czas nie będzie trzeba martwić się o stan swoich kostek. To, co jest również dość istotne, to jest tutaj po prostu uroczo, wystarczy wysiąść z busa i wita nas taki widok:
Pomnik-memoriał II wojny światowej |
a potem wcale nie jest gorzej:
ulica Sharambeyana |
Tylko tutaj pojawia się mały problem, dotyczący właśnie transportu zbiorowego: brak zbieżności informacji podanych w sieci z tymi prawdziwymi, dotyczących rozkładu jazdy busów. Według Internetu, ostatni bus miał odjeżdżać około 17:30, zaś tabliczka na placu wskazuje, iż ostatni do Erywania odjechał o 16. Niby nic, ale w tamtym miejscu znalazłem się trochę przed 17....
Oczywiście, po chwili pojawia się taksówkarz, który jest w stanie od razu zawieźć mnie do Erywania. Podchodzę jednak pod budynek dworca, tam napisy wyłącznie po ormiańsku, kasa zamknięta a jakoś nie mogę od nikogo innego otrzymać odpowiedzi. No ale co mam robić? Chcąc nie chcąc, muszę przystać na propozycję taksówkarza.
Nie ukrywam, nie pamiętam, jak było mu na imię. W każdym razie, wziął ode mnie 20 USD + 200 AMD (lekko licząc, półtora mojego dziennego budżetu), ale mimo to nie chciał mnie podwieźć choćby do będącej najbardziej na północy stacji metra (Barekamutyun). No dobra, może nie jest ona aż tak na północy, ale praktycznie nie musiałby zjeżdżać z głównej drogi. Usłyszałem, że za 2000 AMD ekstra podrzuci mnie do centrum, a usłyszawszy nazwę mojej dzielnicy, bez wahania odparł "4000". Teoretycznie, miałem tyle przy sobie, ale musiałem jeszcze wytrzymać 2 dni, gdyż dopiero wtedy mógłbym dostać kolejne banknoty. Tak więc, podwiózł mnie w okolice dworca północnego (do którego wcale niełatwo jest się dostać) i musiałem kombinować.
(kwestię płatności omówię później).
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mówią. Tutaj jak nigdy się to sprawdziło. Jakimś cudem ogarnąwszy system autobusów miejskich (nie mylić z marszrutkami), stwierdziłem, że wybiorę się do Kaskad, skoro i tak jestem blisko. Oto, co mnie wówczas zastało:
Sowiecki pomnik powstały z okazji 50-lecia utworzenia Armeńskiej SRR |
Ale to był dopiero początek czegoś o wiele lepszego:
Ararat (nazywany też jako Masis) |
Nastrój zmienił się o 180 stopni a ja zaniemówiłem. O ile pamiętam, podeszła do mnie jakaś para z prośbą o zdjęcie a ja przez chwilę zapomniałem, jak się używa telefonu!
Lubię zachody słońca, przyznaję, ale takiego nigdy do tej pory nie widziałem i zapewne zbyt prędko nie ujrzę. Następnie, zrobiłem sobie zdjęcie na tle Araratu, następnych kilkanaście minut napawałem się widokiem zachodzącego słońca i poszedłem w dół.
Warto wspomnieć o samych Kaskadach, chyba najlepszym towarze eksportowym Erywania. Ich pomysł ma niespełna 100 lat i jest autorstwa głównego architekta miasta - Aleksandra Tamaniana. Z tym, że ów pomysł schowano do szuflady, lecz przypomniano sobie w latach 70., gdy w jakiś sposób trzeba było uczcić 50-lecie powstania Armeńskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Taras widokowy nad Kaskadami wraz z odpowiednim pomnikiem ukończono, zaś Kaskady i tak rozpoczęto później a i tak przysłowiowo rozbabrano. Z braku funduszy, projekt nawet przez kilkanaście lat nie był kontynuowany, aż ormiański milioner ze Stanów Zjednoczonych, Gerard Cafesjian postanowił, że przejmie budowę i wreszcie zrobi z tym porządek.
Prawie się udało, gdyż na pewnym odcinku pomiędzy tarasem a najwyższym piętrem Kaskad trwa jakaś budowa, ale wygląda na zastopowaną. Szkoda.
bardzo dobrze, że budowę udało się (prawie) skończyć |
Bym zapomniał, że w środku znajduje się też Muzeum Sztuki Cafesjiana, lecz, jako że sztuki nie rozumiem, według mnie nie jest godne uwagi.
O ormiańskich poglądach i gospodarce
Budynek Rządu na Placu Republiki |
Wspomnijmy kilka słów o światopoglądzie Ormian i ich polityce. Te są zdeterminowane przez dwa wydarzenia: ludobójstwo dokonane przez Turków 1915 roku oraz wojnę z Azerbejdżanem o Górski Karabach, która de facto trwa nieprzerwanie od 34 lat (choć z pewnymi spokojniejszymi okresami). To wszystko sprawia, że Armenia nie nawiązuje stosunków dyplomatycznych z tymi krajami. Co więcej, wspólne granice pozostają zamknięte, a przez kraj można przejechać tranzytem z południa na północ i odwrotnie.
Ormianie są narodem raczej konserwatywnym, przywiązującym dużą wagę do tradycji i mocno uświadomionym. Wspomniana wojna z Azerbejdżanem pozwoliła Ormianom połączyć się mocniej i uniknąć narodowych sporów (tak jak nasza wojna polsko-polska). Władzę w kraju dzierży Nikol Paszynian (premier) oraz centrowa partia Kontrakt Obywatelski. Choć oficjalnie nie opowiada się za jakąkolwiek ideologią, to mimo wszystko można jej przypisać łatkę umiarkowanego prorosjanizmu, oraz konserwatyzmu.
Pasuje to również do poglądów społeczeństwa i przesadnie nie ma się tutaj czemu dziwić - wszak do trzęsienia ziemi z roku 1988, Armenia była najbogatszą ze wszystkich republik ZSRR, nastawioną w dużej części na przemysł hi-tech i zbrojeniowy. Po rozpadzie ZSRR, braku rynków zbytu, dwóch trzęsieniach ziemi i wojnie z Azerbejdżanem, Armenia stała się jednym z najbiedniejszych krajów Europy (ormiańskie za komuny było lepiej ma znaczy tutaj dużo więcej niż w Polsce). Od kilku lat jednak powstaje tu dużo start-up'ów, głównie związanych z IT, ponadto, niemała ilość rosyjskich firm na jakiś czas właśnie tutaj się zarejestrowała. Nie dziwi więc fakt, że Armenia zajęła neutralne stanowisko podczas głosowania ONZ 2 marca br.
Paszynian jest premierem od 2018 roku i od tego czasu już trzykrotnie społeczeństwo Armenii próbowało go obalić. Pierwszy raz, w październiku 2020 roku, po przeganych 44 dniach zaognienia walk z Azerbejdżanem, wskutek których Ormianie stracili ważne dla nich miasto Susa. Ostatecznie, Paszynian pozostał na stanowisku. Drugi raz - późną wiosną tego roku, zaś trzeci - przed kilkoma tygodniami.
I tego nie byłem w stanie zrozumieć - z jednej strony, Azerbejdżan ostrzeliwuje teren Armenii, zaś społeczeństwo wychodzi na ulice protestować przeciwko władzy, zarazem nie mając żadnej alternatywy dla Paszyniana!
Pytałem: jeśli nie Paszynian, to kto? Odpowiedź z reguły brzmiała: no nie wiem, ale aby jego nie było. I nie była to pojedyncza opinia, znaczna większość moich rozmówców myślała w ten sposób. Nie żebym się czepiał, ale naprawdę, winszować podejścia.
Na kogo Armenia może liczyć w lokalnej i światowej polityce? Tutaj ciężko odpowiedzieć jednoznacznie. Niby z jednej strony na Rosję, ale tutaj pojawia się problem w postaci Gruzji, która nie chce zezwolić na transport rosyjskich wojsk. Do tego, od pewnego czasu zacieśniły się relacje Władimira Putina z jego tureckim odpowiednikiem, Recipem Erdoganem. A Erdogan to, obok prezydenta Azerbejdżanu, Ilhama Alijewa największy wróg Ormian. Przynajmniej oni sami tak mówią. W każdym razie, nie znam dokładnych danych dotyczących liczebności rosyjskiego kontyngentu, lecz w obecnej chwili służy on głównie do ochrony granic Artsakhu + daje delikatne wsparcie siłom ormiańskim na południu kraju.
Drugim, a być może nawet najważniejszym sojusznikiem Armenii jest Iran. Teoretycznie, mogłoby się wydawać, że Iran jako państwo, gdzie dominującą religią jest Islam, z chrześcijańską Armenią nie powinien mieć wiele wspólnego. Tylko że, jak wiemy, w polityce nie liczą się sentymenty a interesy. A interesy Iranu oraz Turcji i Azerbejdżanu są sprzeczne. Turcja sponsoruje kurdyjskich separatystów na terytorium Iranu (a ostatnio nawet sama zaczęła ostrzeliwać teren Iranu), zaś Azerowie stanowią dużą grupę w północnej części kraju i Teheran ma z nimi pewien problem. Toteż, o ile mi wiadomo, irańskie wojska znajdują się w pobliżu granicy z Azerbejdżanem, gotowe do ataku w niemal każdym momencie.
No i trzecim, najpoważniejszym światowo sojusznikiem Armenii jest Francja, a to głównie dzięki ormiańskiej diasporze. Otóż, ma ona dość znaczny wpływ na politykę zagraniczną Francji i dość skutecznie lobbuje przeciwko wstąpieniu Turcji do UE. Teoretycznie, Turcja otrzyma od Francji zielone światło, pod warunkiem przyznania się do odpowiedzialności za ludobójstwo Ormian (o którym wspomnę później). Praktycznie, po wstąpieniu Turcji, Francja i Niemcy utraciłyby pewne przywileje, które teraz posiadają (z racji największej liczby europosłów). Tak więc, jest to jeden z tych przykładów w polityce, gdzie można de facto połączyć interesy z sentymentami.
Gospodarczo, Armenia nie odstaje zanadto od państw regionu. PKB na jednego mieszkańca wynosi ~4700 dolarów, czyli odrobinę mniej niż (przykładowo) Ukraina. Nieco lepszy (choć niewiele) wynik notują kaukascy sąsiedzi - Azerbejdżan i Gruzja. Paradoksalnie, system podatkowy w Armenii jest jasny i przejrzysty (tego akurat możemy pozazdrościć), zaś kraj notuje stały przyrost PKB (choć przyznać trzeba, że z niskiego poziomu startuje się dużo prościej). Co jednak istotne, AMD w stosunku do EUR w przeciągu ostatnich kilku lat zyskał blisko 43%. Problemem jest jednak 18-procentowe bezrobocie (aczkolwiek, nie znam statystyk, jaki osób naprawdę nie pracuje a jaki pracuje po prostu na czarno).
Policja
działanie policji na terenie Armenii to jakiś fenomen. Z jednej strony, najpierw na jednej ze stacji metra, kazano mi usunąć wszystkie zdjęcia zrobione na stacji (potem dwóch policjantów jak cień za mną podążało aż nie wysiadłem), zaś po próbie zrobienia zdjęć dworca kolejowego, oprócz nakazania usunięcia zdjęć, dodatkowo zrobili rewizję plecaka. Jak potem usłyszałem: nie wiadomo, kim jestem bo nie wyglądam jak miejscowi, Armenia jest w stanie wojny więc równie dobrze moje zdjęcia mogę posłużyć do obrania celów do potencjalnego ostrzału. W sumie, ma to sens. Chociaż, jak mam być szczery, to chciałem uciec od ciągłych oskarżeń o rzekomą agenturę a i tak dosięgło mnie to samo jakieś 2200 kilometrów dalej.
Z drugiej strony - policja nie reaguje na to, gdy przechodzisz na dziko przez ulicę (nawet tuż przed maską ich samochodu), zaś w godzinie szczytu, policjanci sami zajmują się sterowaniem ruchu. No może miejscami robią jakieś wyrywkowe kontrole na drogach.
Nawiązując do klasyka: i to mi się podoba, to są policjanty!
Kuchnia
wybitnym smakoszem nie jestem, toteż ten aspekt dość trudno mi rozwinąć. W każdym razie, godne polecenia są:
- dolma (coś na kształt naszych gołąbków, lecz zawinięte w liście winogron);
- kiufta (małe klopsiki podawane w różnej formie z różnymi składnikami);
ja dostałem kiuftę w takiej formie |
- kebab - żebyśmy się dobrze zrozumieli - jest on podawany w zupełnie innej formie niż ten, który znamy; mięso najpierw nabijane jest w małych kawałkach na shampur - podłużną metalową szpadkę, po czym bezpośrednio ściągane na kawałek lawaszu (wykonanego koniecznie tylko z mąki i wody) i podany z różnymi dodatkami;
- bozbash - coś na kształt naszego gulaszu, z tym, że mięso przed gotowaniem dodatkowo się smaży;
- khorovats - czyli na nasze szaszłyk (przy czym, Ormianim potrafi się nawet obrazić, jeśli zaprzeczysz temu, że ormiański khorovats przebija wszystkie inne szaszłyki);
- na deser: mikado lub eskimo (podobne do naszego sernika na zimno, z tym, że oblane grubą warstwą czekolady), polecam również paklavę;
- do picia: koniecznie lemoniady, najlepiej wytwarzane na bazie miejscowych owoców, głównie moreli czy cytryn, ewentualnie tan - coś podobnego do naszego kefiru, z tym, że jest rzadszy i podawany z ziołami.
No i najważniejszy ze wszystkich - lavash - tradycyjny ormiański chleb, wyrabiany wyłącznie z mąki i wody, wypiekany w kamiennych (lub ceglanych) piecach, lecz przyklejany jest do jego ścianek. Można taki spokojnie przywieźć do Polski a w dowolnym momencie po prostu zrosić wodą i do wszystkiego się nada. Co więcej, ma zastosowanie uniwersalne - może posłużyć jako talerz, widelec, łyżka, zagrycha do wódki, co więcej - jest biodegradowalny (jakkolwiek to brzmi, ale wiecie, co mam na myśli).
W tym miejscu nie można zapomnieć o jednym z klasyków z Radia Erewań:
- słuchacze pytają: dlaczego nie ma mąki?
- radio odpowiada: ponieważ Ormianie zaczęli wypiekać lavash
Jeśli pójdziecie do restauracji: uważajcie - okazuje się, że do wysokości podanych w menu cen doliczane jest 12% za obsługę. Z drugiej strony, w ten sposób nie musicie zostawiać napiwków, aczkolwiek jest zaskoczenie po otrzymaniu rachunku.
Oczywiście, napisane niedużym alfabetem gdzieś na dole karty, aby nieświadomy klient niczego nie zauważył |
Jeśli mam jednak kuchnię podsumować - wegetarianin (a tym bardziej weganin) nie ma tutaj czego szukać.
Używki
Armenia, jakby nie patrzeć, słynie z produkcji wina i koniaku (notabene, koniak Ararat upodobał sobie kiedyś Nikita Chruszczow). Jako abstynentowi ciężko mi ocenić jakość alkoholi, ale Armenia może z całą pewnością szczycić się najdłuższą na świecie tradycją produkcji tego trunku. Oczywiście, do gry dochodzą również wszelkiej maści destylaty, tworzone z moreli lub winogron (żadna ormiańska biesiada nie obejdzie się bez alkoholu).
budynek wytwórni koniaku Ararat |
Jako, że znajdujemy się na terenie UE, gdzie istnieje zakaz promocji wyrobów tytoniowych, mogę tylko powiedzieć, że ich ceny są o około połowę niższe od tych w Polsce, można znaleźć dużo marek niedostępnych tutaj.
Kawa - zwyczaj jej picia przywędrował z Turcji (gdzie, co ciekawe, za bardzo się nie ostał). Typowa ormiańska kawa jest niewiele większa od espresso, bardzo mocna i słodka, oczywiście bez mleka. Jednym słowem - dla mnie nie nadaje się do picia, ale niektórzy bardzo sobie taką chwalą.
Sztuka
Mówi się, że Armenia klasztorami stoi, ale to samo mogę powiedzieć o muzeach. Uogólniając - jest ich za dużo, by wymienić wszystkie, ale obowiązkowe są: Muzeum Miasta Erywań, Muzeum Geologiczne czy Matenadaran - czyli stare rękopisy, dokumenty, pisma, książki. Na pewno Cicernakaberd - miejsce poświęcone Genocydowi - rzezi Ormian, pierwszej tak dobrze udokumentowanej i zaplanowanej próbie eksterminacji Narodu (do tego jeszcze wrócę).
Tradycyjnym instrumentem jest duduk, przypominający nasz flet, z tym, że ma inny kształt ustnika. Do tego, musi być koniecznie wytworzony z drewna moreli, żadnego innego.
Jeżeli jednak mam uogólnić: idźcie wszędzie tam, gdzie widzicie jakikolwiek zabytek. W Armenii jest mnóstwo budynków starszych, niż historia naszej polskiej państwowości. Dość powiedzieć, że Henri de Gaulle (ojciec Charles'a) pracował pod koniec XIX wieku w Armenii przy poszukiwaniu złóż miedzi. Jak miał sam kiedyś wspomnieć o Armenii: to miejsce jest starsze, niż cała Europa.
Echmiadzin i Sevan
te dwa miejsca w sumie nie bez powodu zamieszczam razem, gdyż oba w pewien sposób dotyczą tego samego - kultu religijnego, przy czym Sevan jest w tym kontekście ciekawszy.
Sevan to jednak nie tylko zabytkowy prastary klasztor, ale też jezioro, nazywane Ormiańskim Morzem. Niewiele brakowało, a Sevan powtórzyłby los Jeziora Aralskiego. Na całe szczęście, w porę się opamiętano i poziom lustra wody obniżył się tylko o 20 metrów (obecnie średnia głębokość to 25 metrów). Tak jak wspomniałem wcześniej, w restauracjach niedaleko jeziora można zjeść lokalnego pstrąga i siga, którego przywieziono tutaj z jeziora Pejpus.
Widok na jezioro od strony półwyspu, tj. od zachodu |
Ale wróćmy do kontekstu religijnego - w obecnej chwili, na kompleks Sevanavank (klasztor Sevan) składają się 2 kościoły: Świętych Apostołów i Matki Bożej. Zbudowane są z wulkanicznego tufu, z tą jednak różnicą, że w odróżnieniu od Erywania, materiał użyty tutaj ma kolor czarny.
Jak chce legenda, cały kompleks (składający się z 30 budynków) powstał w okolicach 874 roku z polecenia księżniczki Mariam. Przez wiele lat służył jako swego rodzaju ośrodek naukowy - tutejsi mnisi zajmowali się przepisywaniem dzieł, ich tłumaczeniem oraz kontemplowaniem.
Niestety, do dzisiaj pozostały tylko 2 budynki, lecz podziwiać możemy również dużą liczbę fundamentów po nieistniejącej już reszcie zabudowy.
Chaczkary |
Na marginesie - trzeba dodać, że dzięki temu hydrotechnicznemu zabiegowi, Sevanavank nie znajduje się na wyspie (tak jak wcześniej), lecz na półwyspie.
Niestety, podobnie jak w niemal każdym tego typu obiekcie, wykonywanie zdjęć jest zabronione.
Z kolei Echmiadzin (Vagharshapat) nazywany jest Ormiańskim Watykanem, wszak tutaj swą siedzibę ma Katholikos Karekin II - głowa Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego. Miałem okazję uczestniczyć w ceremonii ślubu i wygląda ona bardzo podobnie do tej w Kościele Prawosławnym.
Bazylika, niestety częściowo w remoncie |
Warto również zobaczyć kościół Saint Gayane. Być może jest skromniejszy, ale dużo spokojniejszy, no i starszy - zbudowany w 630 roku, odrestaurowany 1000 lat później, obecnie znajduje się na liście UNESCO.
A skoro jesteśmy w temacie, odpowiedzmy sobie na pytanie:
Czy Ormianie są religijni?
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, odpowiedź wcale nie jest taka prosta i oczywista.
Jak wiadomo, część ocalałych z Holokaustu zlaicyzowała się po jego przeżyciu. Podobnie było z niektórymi Ormianami, którzy przeżyli Genocyd zgotowany im przez Turków. To wszystko sprawiło, że zafundowana przez Związek Sowiecki laicyzacja trafiła w Armenii na dość podatny grunt do jej przeprowadzenia. Taki stan utrzymywał się do upadku ZSRR, gdy to nagle (nie wiedzieć czemu), modne stało się przyjmowanie Chrztu. Zresztą, przynajmniej raz dziennie w którymś z kościołów trafiałem na taką ceremonię.
Ormianie z jednej strony zanadto nie identyfikują się z instytucją Kościoła. Niezłą robotę w tej kwestii robi sam Katholikos Karekin II, który podobno posiada akcje różnych zakładów na terenie kraju, ma dość dużo (nawet bardzo dużo) pieniędzy, co stoi w opozycji do tego, w jakim stanie żyje społeczeństwo.
Z drugiej strony, w wielu samochodach czy busach mamy albo wizerunek Jezusa, albo Maryi obok kierowcy, albo różaniec przewieszony przez lusterko. Podobnie z ludźmi, duża ich część nosi krzyżyki, ale są one dość duże i na wierzchu (nie tak jak u katolików). Tak więc, mamy (tak mi się wydaje) pobożnych ludzi, zapewne też modlących się we własnym zakresie, ale nie identyfikujących się z Kościołem. Wygląda dość podobnie jak w Polsce, prawda?
Natomiast nie rozumiem odpowiedzi na to, dlaczego Ormiański Kościół Apostolski nie podlega zwierzchnictwu Watykanu. Na ten temat powinien wypowiedzieć się jakiś znawca tematu. Mogę tylko powiedzieć, że ten podział istnieje od prawie 1700 lat. A jeśli spojrzeć na Liturgię - ta w AKO nie różni się prawie wcale od tej w Prawosławiu.
Genocyd
czyli inaczej ludobójstwo. Mówi się, że rozpoczęło się 24 kwietnia 1915 roku, ale aresztowania i mordowania duchowieństwa czy ormiańskich urzędników rozpoczęły się jeszcze pod koniec wieku XIX.
Dlaczego w ogóle do tego doszło? Tutaj akurat odpowiedź jest dosyć prosta.
Jak wiemy, Imperium Osmańskie nie było monolitem, składało się z wielu nacji i te nacje przemieszczały się po wszystkich jego stronach. Najlepiej na tym wyszli właśnie Ormianie, którzy trudnili się handlem, dzięki innemu wyznaniu nie płacili części podatków i nie musieli służyć w wojsku.
Gdy było wiadomo, że Imperium się rozpadnie i powstaną państwa narodowe, Młodoturcy doszli do wniosku, że dobrze będzie oczyścić sobie teren z ludzi innych od nich. Chodziło też o kartę przetargową przy późniejszych rozmowach pokojowych, by móc powiedzieć: patrzcie, tutaj tylko my mieszkamy, ten teren nam się należy.
O ile z Grekami sprawa była prostsza, bo zajmowali oni tylko tereny wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego i ostatecznie udało się jakoś ich pozbyć (aczkolwiek dopiero w 1922 roku), o tyle Ormianie byli wszędzie. Jedynym więc sposobem, aby takiej masy ludzkiej pozbyć się z danego terenu nie było ich przesiedlenie, ale właśnie eksterminacja.
Pamiętać też trzeba, że Ormianie posiadali na terenie Turcji (ale też Syrii, Jordanii czy Libanu) niemałe majątki, na które z pewnością było wielu chętnych.
Szacunki mówią o 1,5 miliona zabitych Ormian. Nie miało to jednak miejsca w obozach koncentracyjnych, lecz w tzw. karawanach śmierci. Ormianie pierwotnie byli informowani, że muszą być ewakuowani z powodu złych Kurdów i robi się to tylko dla ich bezpieczeństwa. Prawda była inna, spośród tego półtora miliona, większość zmarła z głodu i wycieńczenia wskutek niekończących się marszy aniżeli od broni.
Turcja dzisiaj obwinia Kurdów oraz zrzuca odpowiedzialność na szybko rozprzestrzeniające się plagi chorób, jednak bez wątpienia jest to, że była inspiratorem i wykonawcą genocydu. A Kurdowie mogli zabrać to, co brali ze sobą Ormianie, których mieli zastrzelić.
Turcja nie przyznaje się do dokonania genocydu, nie bierze zań odpowiedzialności. Dla Ormian jest to nie do przyjęcia. Co prawda, w 2008 roku była próba unormowania stosunków Armenii z Turcją i Azerbejdżanem, ale nie pozwoliło...społeczeństwo Armenii. To pokazuje, że pomimo upływu tylu lat, pamięć o tych wydarzeniach wciąż jest żywa. I będzie.
Jak wyrwać Ormiankę?
Paradoksalnie, jest to bardzo trudne zadanie. Wbrew pozorom, mimo iż Armenia jest biednym krajem, to argument bogatego turysty z Zachodu nie działa
Problem leży głębiej: w Armenii jest mocno patriarchalny model społeczny. Ormiańskie dziewczyny od małego uczone są tego, że to mężczyzna jest tym lepszym, i tutaj widać silne nawiązanie do krajów islamskich. W rodzinie to ojciec (lub najstarszy mężczyzna) ma najwięcej do powiedzenia. Powiem więcej, większość mężczyzn nie wyobraża nawet sobie sytuacji, w której córka może mieć męża nie-Ormianina (to słyszałem kilkukrotnie). Czy dochodzi do przemocy domowej? O tym nie słyszałem, ale niewykluczone, że takie coś może mieć miejsce.
Co ciekawe, na miejscu udało mi się poznać dwie Rosjanki (z czego jedną niewiele przed odlotem), zaś więcej Ormianek poznałem...w Polsce. Tak, łatwiej jest poznać Ormiankę za granicą, niż w jej Ojczyźnie.
Co do zasady, Ormianie poruszają się w niedużych grupkach (2-3-4 osoby), co dodatkowo utrudnia jakieś spontaniczne poznanie (na randkowych portalach dużo trudniej jest kogoś poznać niż w Polsce). Oczywiście, można (a nawet trzeba) próbować, jednak ryzyko spławienia jest wysokie.
Jeśli miałbym polecić feministkom płaczącym nad losem Polek - polecam wybrać się do Armenii, aczkolwiek nie wydaje mi się, by mimo wszystko był tutaj podatny grunt na takie zmiany.
Yerevan
co prawda, od stolicy powinienem był zacząć, ale najlepsze czasem dobrze jest ustawić bliżej końca. Wyjaśnijmy sobie na początku kwestie lingwistyczne: Ormianie na stolicę mówią Yerevan, zaś w Polsce powinniśmy mówić Erywań (choć spotkałem się z sytuacją, gdy ktoś mówił Erewań).
Gdy słyszę Erewań, od razu przypominają mi się dowcipy o Radiu Erewań. Mój ulubiony to:- słuchacze pytają: Czy to prawda, że w gułagach są doskonałe warunki do pracy i życia?
- radio odpowiada: Tak, to prawda. 3 lata temu wysłaliśmy tam jednego z naszych, by zrobił o takim gułagu reportaż. Tak mu się spodobało, że do dzisiaj nie wrócił.
Erywań założony został pierwotnie jako Erebuni w 782 roku p.n.e., co czyni go starszym od wielu europejskich (i światowych stolic). To tylko potwierdza tezę, z jak starą kulturą mamy do czynienia.
Erywań tak naprawdę zyskał na znaczeniu w połowie XIX wieku, zaś po I wojnie światowej stał się najważniejszym miastem Armenii. To wtedy zaczął się jego najszybszy rozwój (podobnie jak naszej Gdyni). Alexander Tamanian zaprojektował miasto, które w pewnych kwestiach nawiązuje do amerykańskich miast: spójrzcie na mapę, w wielu miejscach mamy bloki budowane na jednakowej wielkości działkach z ulicami krzyżującymi się pod kątem prostym. Oczywiście, nie wszystko udało się zachować, ale pomysł był słuszny. Kolejną (według mnie) fantastyczną rzeczą jest budowanie z jednego materiału (tufu wulkanicznego), dzięki czemu, Erywań zyskał miano różowego miasta. Spójrzcie zresztą sami:
ulica Czechowa, przy której mieszkałem |
plac Garegin Nzhdehi, pod spodem wejście do ostatniej, patrząc od południa, stacji metra |
skwer wzdłuż ulicy Vazgena Sargsyana |
Katedra pw. św. Grzegorza Oświeciciela |
ulica Tashir (zwana również Northern Ave), pod spodem której znajduje się centrum handlowe |
wieczorny pokaz fontann na Placu Republiki połączony z grającą muzyką |
Mogę śmiało powiedzieć, że w Erywaniu nie da się nudzić, jest co robić przez całą dobę, fajnie jest nawet się zgubić. Nie będzie czego żałować, nawet w ślepym zaułku nie ma się czego bać.
Z mojej strony mogę polecić następującą trasę (najlepiej zacząć około godziny 14-15: metro Plac Republiki -> ulica Sargsyana -> ulica Włoska -> Park Angielski -> ulica Adamyana -> katedra pw. św. Grzegorza -> Cyrkularny Park -> Plac Francuski -> Kaskady -> ulica Mesropa Mashtotsa -> Park Missaka Manouchiana -> Plac Republiki (na godzinę 20 na rozpoczęcie pokazu fontann).
A przynajmniej sam taką przeszedłem i naprawdę mi się spodobała.
Kilka praktycznych informacji
- jeśli chcesz zaznać trochę prywatności, dobrze jest wybrać jakiś apartament tylko dla siebie; z mojej strony mogę polecić ten lokal
- na samym początku, proponuję przechodzić wyłącznie przez przejścia z sygnalizacją świetlną; ormiańscy kierowcy lubią jeździć po swojemu, naginać przepisy, mocno ryzykować. Tym niemniej, warto również samemu zaryzykować i zacząć przechodzić na dziko
- sporo sklepów otwartych jest również w niedzielę, niektóre nawet 24/7 więc nie trzeba się martwić, gdy coś nagle trzeba będzie kupić
- pierwszego dnia dobrze jest zrobić obchód po okolicy, przetestować działanie komunikacji zbiorowej
- gdziekolwiek się idzie, najlepiej od razu rozpoczynać rozmowę po rosyjsku (być może nie każdemu to się podoba, ale jest to najwygodniejsze rozwiązanie)
- wszelkie bardziej cenne rzeczy lepiej jest trzymać w bezpiecznym miejscu, żeby móc mieć nad nimi kontrolę. Dobrze jest zawczasu kupić kilka żetonów do metra (aby, cokolwiek się stanie, móc wrócić do domu), pieniądze - w różnych kieszeniach, w różnych nominałach
- jeśli posiadacie debetową kartę MasterCard/Visa, możecie śmiało wypłacać banknoty w dowolnym bankomacie, do wysokości ustalonego debetu; kartą też można płacić, ale bezpieczniej jest jednak mieć gotówkę
- Ormianie na pierwszy rzut oka wydają się być gruboskórni, oschli, ale z czasem się rozkręcają i naprawdę dużo mówią. Czasami chyba robią to tylko po to, by cokolwiek mówić. W każdym razie, warto wtedy pytać o interesujące pytania
- kosmetyki, chemia, część spożywczych artykułów bywa droższa niż w Polsce. O bezalkoholowe piwo czy wino bardzo trudno a jeśli jakieś się trafi, to tylko w dużych marketach, tańsze niż w Polsce są na pewno używki
- restauracje - ceny podobne do tych polskich, miejscami może nawet wyższe, chyba że reflektujecie na fast-food - wtedy da się kupić coś na szybko za mniej niż 1000 AMD, jednakże rekomenduję jedzenie wyłącznie miejscowych potraw
- pamiątki najłatwiej jest kupić na pasażu Vernissage, trzeba jednak mieć szczęście, bo czasami 2 stoiska dalej cena za taki sam produkt może być o połowę niższa niż w poprzednim
- dodatkowo polecam kanały: evnsoul i armenia_travell na Instagramie oraz Nastia, eto gde? na Telegramie
- uogólniając, jeśli nie chcecie musieć martwić się o wydatki, to dobrze jest przyjąć, że dzienny budżet to 10000 AMD (około 120 zł)
Podsumowanie
Zadawałem sobie (i rozmówcom) pytanie: czy nie jest warto czegoś w kraju zmienić, aby żyło się choć trochę lepiej, by może coś uporządkować, otworzyć się na turystów. Wszak Ormianie jeżdżą często do Gruzji, która w tym kontekście jest już trochę inna. Z reguły odpowiedzi były w stylu:
A po co coś zmieniać, skoro jest dobrze tak jak jest? Ewentualnie, jedyne co trzeba zmienić to Paszynian!
I tak jeszcze na koniec ode mnie personalnie:
jeśli będziesz w stanie przymknąć oko na kilka rzeczy, podejść z pewnym dystansem, być w stanie znieść trochę niedogodności, przenieść się w czasie o (przynajmniej) kilkanaście lat wstecz, dojść do wniosku, że taki kraj jest po prostu na świecie potrzebny i nie warto go zmieniać, najzwyczajniej dać Armenii szansę, nie pożałujesz. Ona odwzajemni to uczucie wielokroć. A to uczucie sprawi to, że na lotnisku będziesz żegnał Armenię ze łzami w oczach.
I w ten sposób zakończę. Dziękuję (i podziwiam) tym, którzy dotarli do końca. A sam mam nadzieję, że w Armenii będzie się działo tylko lepiej.
Komentarze
Prześlij komentarz