Jako, że proces tworzenia rozpoczął się już kilka dni przed startem sezonu, toteż słowa te czytane już po zawodach mogą wydać się nieco dziwne, ale uznałem, że mimo wszystko lepiej powiedzieć jest kilka słów wstępu przed skomentowaniem zawodów w ramach jednego posta.
Po pierwsze, muszę wykonać swoisty ukłon w stronę Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, przez wielu nazywanej FIS-em (tak z francuska), lub po prostu fisem (tutaj pozdrowionka kierowane w stronę jedynej słusznej partii w Polsce). Dlaczego? Otóż zastanawia mnie pewien fakt: czy, do jasnej ciasnej, naprawdę nie ma innego miejsca na rozegranie inauguracji jubileuszowego, 40. sezonu Pucharu Swiata w skokach niż rejony środkowej części Europy? Odkąd kilka lat temu postanowiono pójść właśnie w tę stronę, nie wyglądało to optymistycznie. Pierwsze tego typu rozpoczęcie miało miejsce w 2013 roku w Klingenthal, które, co prawda zakończyło się zwycięstwem nieobecnego już Krzysztofa Bieguna, ale miało ono kuriozalny przebieg. Rok później wcale nie było lepiej, chociaż loterii nie było. Rok temu w Wiśle zeskok nadawał się raczej na zawody terenówek niż skoków, poza tym niezbyt ciekawie wyglądały skoki oddawane po błocie, lub czymś w kolorze kości słoniowej, co tylko z nazwy było śniegiem. Ja rozumiem, jubileuszowa edycja, w dodatku (może nawet dlatego) rozegrana dość wcześnie, to zobowiązuje. Ale no kurde, klimat tej naszej części Starego Kontynentu znany jest z tego, że przy obecnej sytuacji pogodowej ciężko jest tu o tej porze roku uświadczyć śnieg, nie mówiąc już o mrozie. Ach, bym zapomniał o wietrze, którego przecież w ogóle nie ma. Patrząc na to z perspektywy Federacji, mają oni szczęście, że technologia poszła na tyle do przodu, że w takich warunkach można w ogóle skakać - bez lodowych torów czy sztucznie produkowanego śniegu nie byłoby to możliwe.
Dobra, należy się jednak małe usprawiedliwienie. Kalendarz kalendarzem, ale to jednak organizatorzy poszczególnych zawodów albo mają miejsce w kalendarzu niemal na stałe, albo próbują się wcisnąć w jakieś wolne miejsca. Od kilku lat kalendarz jest mocno zapełniony, w dodatku pojawia się sporo miejscowości, które zawody najwyższej rangi chciałyby gościć u siebie. Nie dziwię się włodarzom obiektu ochrzczonego imieniem najwybitniejszego polskiego skoczka, że chcą zawody u siebie, niezależnie od terminu. Ale z tyłu głowy od razu pojawia mi się myśl: fakt, Walter Hofer latem był zachwycony, ale jeżeli pogoda skutecznie pokrzyżuje plany i zawody albo nie dojdą do skutku, albo będą w ciul loteryjne to FIS nie będzie się cackał i organizację startu sezonu Nam zabierze. Jak stało się z Kuusamo po blamażu w 2015? Finowie uratowali się jedynie wieloletnią tradycją, oraz momentalnie przeprowadzoną modernizacją Rukatunturi. Nawet jeżeli Wisła utrzymałaby miejsce w kalendarzu, to szczerze wątpię, by miało to miejsce na początku sezonu.
Klimatycznie rzecz biorąc, najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby rozpoczęcie w Kuusamo, potem przelot do Niżnego Tagiłu (tam zima od listopada jest w pełni) (Norwegię pomijam bo oni mają swój koniec sezonu), skąd można by udać się w Alpy - słoweński Kranj lub austriackie Villach z pewnością nie miałoby nic przeciwko organizacji zawodów u siebie (kilkukrotnie zresztą próbowali bezskutecznie się wbić). Stamtąd udalibyśmy się do tradycyjnie rozgrywanych przed świętami zawodów w Engelbergu no i gra gitara. Austriacy dostając Villach niejako mogliby oddać zawody w Kulm na rzecz zawodów właśnie w Wiśle. No i gra gitara! Panie Hofer, spojrzyj tu Pan i oceń!
Dobre, starczy tych dywagacji, czas przejść do sedna. Kilka słów na temat samej skoczni napisałem już w tamtym roku, więc powtarzać się nie będę. Zgodzę się jednak trochę z krytyką Jerneja Damjana odnośnie stanu zeskoku, do której zapewne dołączy się pechowiec, Philipp Aschenwald. Już w piątek wyglądał on na dość, hmm..., nierówny. Cóż, to jest zeszłoroczny, utrzymany gdzieś tam śnieg połączony ze sztucznym. W końcu mamy połowę jesieni a nie zimę.
Mimo wszystko, skocznia wyglądała całkiem okazale
Co mogę powiedzieć o tym co działo się w piątek? Klimow i wszystko jasne. Większość mogłaby pomyśleć - dobra, to tylko przedbiegi, gdy przyjdzie co do czego to sytuacja się zmieni. A gdzie tam! Żenia stwierdził, że pokaże kibicom jakie odległości są tu uzyskiwane i ot tak huknął sobie 137 metrów. Ot tak jak gdyby nigdy nic, w dodatku z niezłym lądowaniem. Jeśli miałbym obstawiać, kto w niedzielę wygra - będzie to właśnie on. Ale żeby nie było nudno, rywale nie śpią. Leyhe, Geiger, bracia Kobayashi czy Huber. Statystycznie patrząc to z Polaków chyba tylko Dawid Kubacki miał szansę zagrozić Rosjaninowi. Jedyne, co wydawać by się mogło że mu zaszkodzi to...sędziowie. Klimow startował względnie na początku i było wiadomo, że po jego skoku albo trochę później belka pójdzie w dół, przez co rywale od razu będą mieli 2-4 metry z automatu więcej.
Żeby nie było jednak tak pięknie - coś się, coś się popsuło - mógł pomyśleć Maciej Maciusiak po zakończeniu kwalifikacji. żaden z jego podopiecznych nie zmieścił się w gronie 50-ciu najlepszych, co niewątpliwie boli. Ba! Chciałbym użyć tutaj pewnego mocniejszego zwrotu, ale nie wypada. Ale żeby tak nie cisnąć Maciusiakowi - połowa kadry A, prowadzonej przez Horngachera również wyglądała co najmniej blado. Na plus tylko Kubacki, Żyła i Wolny. Ale co tam, to jest spokojne wejście w sezon - jakby nie patrzeć, to Norwegowie zaserwowali sobie jeszcze spokojniejsze i praktycznie ledwo się w konkursie zmieścili. Podobnie, chyba dalej żyjący treningami z Bayernem i rozdający autografy Wellinger.
Tak a propos Norwegów - wąsacz Johansson poszedł w moje mańke, zapuszczając brodę, ja zaś postanowiłem zapuścić wąsa. Podobnie zrobił Rysiu Piątek, robiąc sobie takiego małyszowego wąsa. No i jeszcze Korniłow pokazał, że zarost na dolnej części twarzy ma rudy. Moda jaka, czy co?
Wybór składu Polaków na sobotnią drużynówkę wydawał się być prosty już od pierwszych serii treningowych, gdy czwórka Kubacki-Żyła-Stoch-Wolny ewidentnie odstawała od reszty. Bałem się jednak posunięć w stylu LGP w 2017, gdy Horngacher wystawił do drużynówki Żyłę zamiast znacznie lepiej dysponowanego wtedy Huli, ale tym razem różnica wydawała się być aż zbyt oczywista. Na całe szczęście.
W sobotę, parafrazując króla Juliana, ogarnęło mnie zadziwienie. Jeszcze w piątek obstawiałem naszych na 2-3 miejscu, blisko Norwegów, zaś Austriaków walczących o 4. miejsce z Japończykami. Stało się jednak troszkę inaczej. Oczywiście z korzyścią dla Polaków. Muszę jednak przyznać jedno - o ile byliśmy naprawdę (dla Horngachera nawet nadspodziewanie) mocni, o tyle Niemcy cały czas nie dawali o sobie zapomnieć. Myśmy mieli 7 skoków genialnych, oni 8 równych, ale bez błysku. Kolejność na podium jak najbardziej zasłużona. Patrząc po tym, co działo się dzień wcześniej w pewnym momencie nie wiedziałem co powiedzieć.
Zastanawiam się, co działo się w boksie ekipy japońskiej po drużynówce. Taku Takeuchi w pierwszej, zaś Ryoyu Kobayashi w drugiej serii zaliczyli wywrotki. Na całe szczęście niegroźne w skutkach, ale fakt pozostaje faktem. To co, narzeka Damjan, potencjalnie Aschenwald, Japończycy, Ammann, Nousiainen i Tursunżanow? Tak, kilku zawodników w przeciągu pierwszych dwóch dni zaliczyło wywrotki. Podobnie jak w piątek, zawodnicy nie próbowali lądować telemarkiem, zaś najwyższe noty od sędziów dostał ponownie...Dawid Kubacki, zgarniając w pierwszym skoku 54 punkty (na 60 możliwych).
Właśnie. Nie bez powodu wspomniałem o Tursunżanowie. Zawodnik z rocznika '03 (podobnie jak niejaki p. Formela z SJ zaczynam czuć się staro), którego do tej pory największym osiągnięciem na arenie międzynarodowej była...walka o to, żeby nie być na ostatnim miejscu w zawodach FIS Cup, czyli trzeciej lidze. Zastanawiam się, czym kierowali się panowie Bijekenow i Debelak przy wybieraniu składu. Fajnie, że postanowili odmłodzić kadrę, ale Korolew, Żaparow czy Sokolenko jakkolwiek nie powalają jako zawodnicy, to na pewno spisaliby się lepiej. I nie wmówicie mi, że wspomniany Tursunżanow przyjechał tu się uczyć. Czego, lądowania na nierównym zeskoku, a raczej buli? Już Neżborts czy Kelemen w Falun w 2015 roku wyglądali lepiej, serio.
Ale żeby tak Kazacha nie skreślać - jest młody, zapewne jeszcze w okresie dojrzewania, wielu zawodników w jego wieku było kompletnie pomijanych, lub niezauważanych, zaś na wyniki musieli poczekać (można to powiedzieć o kilku obecnie skaczących Norwegach, w szczególności Johanssonie), więc Nurszat, głowa do góry i do roboty!
Mniej więcej równo rok temu narzekałem, że w skokach są równi i równiejsi i dalej w taki sposób uważam, ale zastanawiam się, co było powodem dyskwalifikacji Wąsacza w sobotniej pierwszej serii. Czy aby nie za bardzo podniecił się Polkami stojącymi na trybunach? Prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Bo w końcu, jak kiedyś śpiewano, najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny!
Kolejna rzecz nasuwa się na myśl - co się stało ze Słoweńcami? Jeszcze 2 lata temu sytuacja, w której podopieczni (od niedawna) Gorazda Bertoncelja mają w pewnym momencie problem z awansem do drugiej rundy, zaś w końcu kończą z naprawdę dużą stratą byłaby nie do pomyślenia. Owszem, brak braci Prevc może być odczuwalny, ale gdzie są jeszcze Kranjec i Tepes? Obawiam się, że ww. będzie miał spore powody do zmartwień w ciągu najbliższych tygodni, ale obym się mylił. Jedynie Timi Zajc pokazał się z bardzo dobrej strony indywidualnie, ale za to w sobotę był najsłabszym ogniwem drużyny. Musi jeszcze trochę popracować, ale lepiej jest uczynić nierównego, ale pokazującego przebłyski zawodnika dobrym, niż takiego, który skacze stabilnie, ale na przeciętnym (jeśli nie gorszym) poziomie.
Jakby nie patrzył, Klimow był w niedzielę nie do ogrania. Po prostu nie i koniec. Choćby ktoś i na uszach stanął (albo i rzęsach) to i tak hymn Federacji Rosyjskiej byłoby nam dane usłyszeć. Rosjanin w piątek nie oddał skoku krótszego niż 130 metrów, w sobotę skakał nieco krócej (ale i tak w nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej był piąty), zaś gdy przyszło do rywalizacji oficjalnej to sami widzieliście co się stało. Rosjanie zawsze w Kuusamo (następnym przystanku pucharowej karuzeli) radzili sobie bardzo dobrze, więc nie zdziwcie się, jeśli i stamtąd wyjedzie w żółtym trykocie lidera. Ach, potem jeszcze zawody w jego rodzinnej Rosji. Swoją drogą, na drugim miejscu stanął Niemiec, więc skład podium mamy iście wyborowy.
Nie wiem czy pamiętacie konkurs w 2014, kiedy w dość kontrowersyjnych warunkach zwycięstwo odniósł Andreas Wellinger. Otóż jest zasada, w myśl której trener może indywidualnie obniżyć dla swego zawodnika belkę, ale punkty zostaną doliczone dopiero wtedy, gdy przekroczy on 95% odległości HS. Ta w Wiśle wynosiła 127,3 - tyle trzeba było skoczyć, żeby taka sytuacja miała miejsce. Niby to niedużo , ale tylko dzięki nim młodszy z braci Kobayashich, Ryoyu znalazł się na podium. Właśnie jest to o tyle kontrowersyjne, gdyż nie wiadomo - czy wystarczy tych 127 czy 127,5 metra? Japończyk wstrzelił się idealnie, pół metra mniej i byłoby pozamiatane (czyli po prostu nie dostałby tych dodatkowych 3,6 punktu + jeszcze odrobinę za odległość, podobnie jak wtedy Wellinger). A tak - musimy obejść się smakiem ujrzenia któregoś z Polaków na podium. No cóż, nie można być prorokiem we własnej Ojczyźnie. Inna sprawa - kto po oglądaniu rywalizacji w piątek obstawiałby taki bieg wydarzeń? Właśnie, chyba prawie na pewno ewentualnie możliwe że nikt. Dlatego ja i tak bym nie narzekał - mogło być gorzej, jest tak a nie inaczej, ale na pewno nieźle. Mamy trzech zawodników w dziesiątce, pięciu z punktami no i tylko biednego Stefka szkoda.
Ponownie zaimponował mi Kamil Stoch (nie samymi skokami), ale wypowiedzią po niedzielnym konkursie. Spokojny, wyluzowany, wręcz zrelaksowany, na pytanie o temat zeskoku stwierdził, że raczej nie powinien się wypowiadać. Po prostu zrobił robotę i zamiast tych 0,3 straty do podium był zadowolony z wyniku i optymistycznie patrzy w przyszłość. Zastanawiam się, jak poradzi sobie za tydzień - w Kuusamo do tej pory średnio mu szło - w ostatnich 2. latach otwierał tam trzecią dziesiątkę, ale o tym będę się rozpisywał za jakiś czas.
Niespodzianek w niedzielę było jeszcze kilka. Pierwsza - mizeria w wykonaniu Austriaków. O ile Słoweńców można nieco usprawiedliwić nieobecnością liderów, o tyle Andreas Felder przywiózł do Polski z pewnością pierwszy garnitur swoich podopiecznych. No i co? D. Huber na 18-tym miejscu, Kraft na 21-ym, dalej już tylko gorzej. Co ciekawe, odrobinę więcej punktów zdobył...Antti Aalto (i to on sam jeden). Tak, pierwszy alfabetycznie zawodnik w bazie FIS-u, który znikąd pojawił się 2 lata temu, przed rokiem zdobył kilka punktów, tym razem wywalczył ewidentnie najlepszy wynik w karierze. Jeśli patrzeć na wyniki sezonów zimowych, jest to najlepszy wyczyn Fina od niespełna 3-ech lat! Co więcej, Antti nie wyciągnął szczęśliwego losu na loterii, tylko przez cały weekend skakał równo i konsekwentnie, tylko raz osiągając mniej niż 120 metrów. Oprócz niego, jeden z najlepszych wyników w karierze osiągnął również Czech, Viktor Polasek, który wyskakał 12-te miejsce (w ogóle to trzech jego krajanów zdobyło punkty).
Oprócz Austriaków, niespodzianką in minus jest wynik...Zografskiego i Bicknera! Spójrzcie na wyniki treningów czy serii próbnej - każdy z nich kręcił się w okolicach 1-szej czy 2-giej dziesiątki. W konkursie indywidualnym akurat oni trafili na ten najmocniejszy śnieg i kiepski wiatr i po prostu ich zmiotło. Ale niech się nie martwią, jeśli za tydzień będą prezentować się podobnie, to przywiozą sporo punktów.
I tak jeszcze na marginesie - bardzo się cieszę, że Vikersundbakken została w kalendarzu Pucharu Świata. Żadna ze skocznie nie oddziela w taki sposób mężczyzn od chłopców. Wyżej wspomniany Bickner z pewnością się z tej informacji cieszy.
Cytaty trochę na temat: Jarko Meaateaea - Przemysław Babiarz
Sabirżan Muminow, bardzo wysoki zawodnik, 97 metrów - Sebastian Szczęsny
Bertoncil. Bertonclej. Brtoncjelij - Przemysław Babiarz
Niestety, komentatorzy się nie popisali. Jeszcze ta wspominka o punktych FIS-u...
- Jaki jest ulubiony deser Żaka Mogela?
- Kogel-Mogel
- Na co patrzy Peter Prevc w sklepie?
- Na Cene
Może stąd ta jego kontuzja - zapatrzył się no i stało się tak a nie inaczej
Komentarze
Prześlij komentarz