Dla niektórych studia to okres pięciu lat picia, żeby zostać magistrem, dla innych szansa na inne (lepsze?) życie, na zmianę otoczenia, poznania czegoś nowego, naturalna kolej wynikająca z dotychczasowego kształcenia, chęć nauczenia czegoś nowego, lub... pójście na nie z braku laku.
Z jakiegokolwiek powodu się na nie idzie, warto zwrócić uwagę na kilka istotnych (tak mi się wydaje) spraw. Sam się do nich częściowo stosowałem i dzięki temu częściowo już te studia skończyłem.
Na początku proponuję od razu zakumplować się z możliwie jak największą liczbą osób. Jeżeli nikt nie wychodzi z inicjatywą - samemu zaproponować jakieś zapoznawcze spotkanie integracyjne. Większość następnych podpunktów będzie wynikała właśnie z tego.
Daj się poznać z dobrej strony - to akurat dotyczy raczej wykładowców. Jak wiadomo, książkę niestety ocenia się po okładce, ale można pomóc sobie, żeby ktoś chciał tę książkę traktującą o twojej osobie od razu otworzyć. Co ważne, otworzyć z pozytywnym nastawieniem. Najlepiej już na pierwszych zajęciach zgłosić się do tablicy, lub ewentualnie po prostu udawać zainteresowanego poruszanym tematem. Rzecz jasna, być kulturalnym od samego początku. Co prawda, niektórzy prowadzący są wręcz chamami, ale przynajmniej w pierwszych dniach to Ty jesteś na uczelni żółtodziobem. To Ty masz się wręcz kłaniać czasami w pas, ale też nie przesadzać z tym lukrem, dotyczącym szacunku do prowadzącego. Jeśli profesor Cię polubi, to potem masz już troszkę z górki.
Chodź na wykłady. Brzmi być może trochę dziwnie, zwłaszcza, że przesiedzenie całości z niektórych graniczy czasem z niemożliwością, ale ma też swoje pozytywy. Nie zawsze, ale zdarza się, że przy niskiej frekwencji, na niektórych pojawia się lista. Egzaminów ustnych już się nie przeprowadza (co minus), ale jeżeli prowadzący okaże trochę człowieczeństwa, to potrafi nieco podwyższyć ocenę, choćby o te pół stopnia, jeśli niewiele brakuje. Czasem może oznaczać to po prostu zaliczenie. Na niektórych przedmiotach zdarza się też, że osoby będące regularnie na wykładach albo mają zaliczone ćwiczenia/laboratoria, albo wręcz są z egzaminu zwolnione. No i jeszcze jedna sprawa - coś tam jesteś w stanie z nich wynieść. Gdzieś tam może kątem oka dojrzysz jakąś informację. Jak przychodzi co do czego, to podczas kolokwium/egzaminu stanie się to bardzo przydatne bo właśnie o to możesz dostać pytanie.
W kontekście wykładów i tego, by dać się poznać z dobrej strony warto jest też dobrze żyć z prowadzącymi - jeśli i Ty i ta osoba pali to nie bój się zagadać, zamienić kilku słów. Ale nie tylko papierosa to dotyczy - przykładowo w windzie, w bufecie, po zajęciach. Niby drobny szczegół, a naprawdę robi różnicę. Zasadniczo, w ten sposób budujesz o prowadzącego jeszcze lepszy obraz samego siebie. No dobra, z niektórymi i tak się nie da...
Poznaj ludzi z roku wyżej. Takie znajomości, poza tym, że oczywiście poznasz wiele fajnych osób, mają tą korzyść, że dostajesz notatki/zdjęcia/ściągi/przydatne rady. A może się okazać, że właśnie dzięki nim zaliczysz jakiś przedmiot. Jeżeli jesteś osobą interesowną, to zapewne wykorzystasz te znajomości tylko do osiągnięcia własnych korzyści, ale naprawdę nie warto.
Zakumplowanie się z osobami z roku jest rzeczą raczej oczywistą. Możecie podzielić się chodzeniem na wykłady i wymianą notatek. Przy nauce razem więcej wymyślicie, jeśli nie będziecie czegoś rozumieć. Podczas egzaminów będziecie wymieniać się odpowiedziami. A poza tym są to ludzie, z którymi spędzisz najbliższe lata.
Żyj dobrze z paniami z Dziekanatu - z tym bywa różnie, ale Dziekanat jest w kontekście studiów niezwykle ważnym miejscem, jeśli idzie o załatwienie jakichś rzeczy. Weź pod uwagę, że czasami mają one natłok pracy i ogrom spraw na głowie, bo to jest ich praca. A przecież nieraz trafia się na nieciekawe odzywki, lub ktoś wykona coś jakby robił łaskę, że w ogóle się tym zajmie.
Pamiętaj, że wszystkiej wody nie wypijesz. Nie spinaj się odnośnie zaliczania wszystkiego od razu, bo wbrew pozorom ma to też swoje minusy. Rozwijając nieco to, co napisałem wyżej - nie oszukujmy się, większość z nas nie uczy się tak od razu wszystkiego, tylko odkłada rzecz na noc poprzedzającą kolosa/ egzamin/ oddanie projektu. Ucząc się regularnie, częściowo odłączysz się od życia towarzyskiego, zaś w chwili, gdy inni będą wkuwać, Ty będziesz się nudził, bo nie będzie z kim gdzieś wyskoczyć.
Nie oznacza to jednak, że masz też odkładać absolutnie wszystko na ostatnią chwilę. Sporo przedmiotów idzie ogarnąć przez jedną noc, ale przy niektórych w pewnym momencie dojdziesz do wniosku, że jednak jest za późno i wtedy możesz nastawić się na drugi termin. Może to i czasami nie jest takie złe, ale po sesji letniej fajnie jest mieć całe 3 miesiące wakacji i nie musieć przejmować się wrześniem. Ale tak jak napisałem wyżej - czasami po prostu się nie da.
Sesja nie zawsze musi być depresją. Podkreślam, że nie zawsze, bo czasami materiału może być tak dużo, że nie w pewnym momencie się po prostu załamiesz. I to nawet nie chodzi o to, że odłożyłeś wszystko na ostatnią chwilę. Nawet, jeśli chcesz sobie tylko powtórzyć, to wiedza zacznie się w pewnym momencie po prostu mieszać. Zwłaszcza, gdy jednego dnia masz kilka rzeczy do zaliczenia. Nie polecam.
Bez spiny, są drugie terminy. I tak, i nie. Tak jak napisałem wyżej - nie wszystko da się zdać od razu, ale to nie oznacza, że możesz zupełnie pierwsze terminy olać. Wtedy budzisz się z ręką w nocniku w lutym lub wrześniu i jest wóz albo przewóz. Albo zaliczysz, albo warun, płacisz i powtarzasz za rok. I wtedy jest jeszcze gorzej, bo oprócz tego, co masz wtedy na bieżąco masz jeszcze coś sprzed roku.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWZMNPxe-vptPTSVQm8xxO8OAOENizD1P2cr7ObpqQRJblwQRod8eCHPxnq6hGLN7mH3ADcXvXVuagG15Um3C_a0dxG2xjNeVCWzc7hzGwGrqVAgvO2L2F0OTy9pPt4pzmHG3xQJOKsesD/s640/15034713036556.jpg)
Studia to nie tylko nauka. Poza kilkoma kierunkami, tego czasu wolnego bywa naprawdę sporo, zwłaszcza, gdy wyjdzie ci jakiś dzień wolny w tygodniu, lub dłuższy weekend bo w piątek nie masz zajęć. Imaj się różnych dodatkowych zajęć (ale też nie przesadzaj z ilością), ale niech nie będą one związane przynajmniej z kierunkiem, który studiujesz. Zrób sobie jakiś detoks - koło naukowe z jakiejś zupełnie innej dziedziny, teatr, chór, samorząd, wolontariat. Możliwości jest mnóstwo. Polecam również podjęcie się jakiejś dorywczej pracy. Nawet jeżeli dostajesz pieniądze z domku to sobie odłożysz na wakacje, odciążysz rodzinę, albo coś fajnego zafundujesz.
Rób sobie małe nagrody. Mózg człowieka działa w taki ciekawy sposób, że potrafi niejako zmotywować się do działania, jeśli wie, że będzie mógł się fajnie odstresować po zrobieniu czegoś. Uczysz się: dokończ rozdział i zrób kilka chwil przerwy. Nauczysz się szybciej - ekstra, poświęć zaoszczędzony czas na coś przyjemniejszego niż nauka. Zaliczysz - zaszalej. Nie żałuj. Studia to jeszcze ten okres, gdy możesz sobie na to pozwolić.
Nie rób nic na siłę - studia to mimo wszystko zbyt poważny wybór, żeby wchodzić w coś, czego się nie lubi, lub ciągnięcie czegoś tylko po to, by ot tak dokończyć. Oczywiście nie zawsze - jeśli przekroczyłeś ich połowę, to warto jednak dojść do końca, ale jeśli dojdziesz do takiego wniosku podczas pierwszego roku - dojdź na drugi semestr, podbij legitymację i daj sobie z danym kierunkiem spokój. Rozejrzyj się jeszcze raz za ofertą - może pojawi się coś nowego, ciekawszego, coś bardziej pasującego do Ciebie?
Zanim w ogóle wybierzesz dany kierunek - jeśli nie jesteś w stu jeden procentach przekonany co do swojego wyboru, to zorientuj się, czy w kontekście przyszłości - pracy w zawodzie, lub jej rodzaju w ogóle warto w coś iść.
Na marginesie: ludzie śmieją się z humanów, bo to kilka lat na uczelni tylko po to, by potem pracować w Biedronce. Nie umniejszając niektórym kierunkom - nie neguję tego, ale też nie zgadzam się z tym w pełni. Studia humanistyczne nie są, wbrew pozorom, takie łatwe. Na pewno nauka na nich jest mocno czasochłonna, czasem żmudna, ale z samej swej natury są całkiem ciekawe. Zresztą, nie jest tak, że po każdym humanie nie da się nic w zawodzie znaleźć. Po wielu niehumanach również jest o to ciężko. Aż przypomina mi się pewien cytat z Dnia Świra:
Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki i cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pi****le, k**wa! O, bracia poloniści, siostry polonistki, sto trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że za nogi boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów. Dżizus, k**wa, ja pi****lę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda...
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_DTVNboRENR5NUsJir3VOGyXO7YZZxr8vqyAJHzybbjkc2oyCjePUTforD3CtQ2kuNjUggYQYcH7TRrwGsZVci3JLxhyphenhyphenJWKIr5e18fhOpIIGq1zn4vYhybx6qlwMCvsQyent2ckXeKjYo/s640/comment_rg7buf6tMfarSAbidO3zoy5YQrHpLRO2.jpg)
Teraz coś, co może wydać się dla niektórych szokujące - studia nie dają wiedzy samej w sobie. Dają wiedzę, skąd tą wiedzę czerpać. Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ale mało to razy wykład nie daje właściwie nic i wszystko musisz ogarnąć z zewnętrznej literatury? Mówię to też dlatego, że powoli wchodzimy w okres, gdy papierek ukończenia wyższej uczelni nie daje u pracodawcy aż tak wiele. Teraz zaczynają liczyć się różne kursy, podyplomówki, etc. No, jeśli pominiemy fakt posiadania znajomości rzecz jasna.
Ale wiecie co? Niezależnie od okoliczności, po kilku latach zaczniesz wspominać okres studiów. Podejrzewam, że większość sytuacji z perspektywy czasu wyda się śmiesznych. Swoją drogą - dobrze wspominasz podstawówkę albo ogólniaka?
Z jakiegokolwiek powodu się na nie idzie, warto zwrócić uwagę na kilka istotnych (tak mi się wydaje) spraw. Sam się do nich częściowo stosowałem i dzięki temu częściowo już te studia skończyłem.
Na początku proponuję od razu zakumplować się z możliwie jak największą liczbą osób. Jeżeli nikt nie wychodzi z inicjatywą - samemu zaproponować jakieś zapoznawcze spotkanie integracyjne. Większość następnych podpunktów będzie wynikała właśnie z tego.
Daj się poznać z dobrej strony - to akurat dotyczy raczej wykładowców. Jak wiadomo, książkę niestety ocenia się po okładce, ale można pomóc sobie, żeby ktoś chciał tę książkę traktującą o twojej osobie od razu otworzyć. Co ważne, otworzyć z pozytywnym nastawieniem. Najlepiej już na pierwszych zajęciach zgłosić się do tablicy, lub ewentualnie po prostu udawać zainteresowanego poruszanym tematem. Rzecz jasna, być kulturalnym od samego początku. Co prawda, niektórzy prowadzący są wręcz chamami, ale przynajmniej w pierwszych dniach to Ty jesteś na uczelni żółtodziobem. To Ty masz się wręcz kłaniać czasami w pas, ale też nie przesadzać z tym lukrem, dotyczącym szacunku do prowadzącego. Jeśli profesor Cię polubi, to potem masz już troszkę z górki.
Chodź na wykłady. Brzmi być może trochę dziwnie, zwłaszcza, że przesiedzenie całości z niektórych graniczy czasem z niemożliwością, ale ma też swoje pozytywy. Nie zawsze, ale zdarza się, że przy niskiej frekwencji, na niektórych pojawia się lista. Egzaminów ustnych już się nie przeprowadza (co minus), ale jeżeli prowadzący okaże trochę człowieczeństwa, to potrafi nieco podwyższyć ocenę, choćby o te pół stopnia, jeśli niewiele brakuje. Czasem może oznaczać to po prostu zaliczenie. Na niektórych przedmiotach zdarza się też, że osoby będące regularnie na wykładach albo mają zaliczone ćwiczenia/laboratoria, albo wręcz są z egzaminu zwolnione. No i jeszcze jedna sprawa - coś tam jesteś w stanie z nich wynieść. Gdzieś tam może kątem oka dojrzysz jakąś informację. Jak przychodzi co do czego, to podczas kolokwium/egzaminu stanie się to bardzo przydatne bo właśnie o to możesz dostać pytanie.
W kontekście wykładów i tego, by dać się poznać z dobrej strony warto jest też dobrze żyć z prowadzącymi - jeśli i Ty i ta osoba pali to nie bój się zagadać, zamienić kilku słów. Ale nie tylko papierosa to dotyczy - przykładowo w windzie, w bufecie, po zajęciach. Niby drobny szczegół, a naprawdę robi różnicę. Zasadniczo, w ten sposób budujesz o prowadzącego jeszcze lepszy obraz samego siebie. No dobra, z niektórymi i tak się nie da...
Poznaj ludzi z roku wyżej. Takie znajomości, poza tym, że oczywiście poznasz wiele fajnych osób, mają tą korzyść, że dostajesz notatki/zdjęcia/ściągi/przydatne rady. A może się okazać, że właśnie dzięki nim zaliczysz jakiś przedmiot. Jeżeli jesteś osobą interesowną, to zapewne wykorzystasz te znajomości tylko do osiągnięcia własnych korzyści, ale naprawdę nie warto.
Zakumplowanie się z osobami z roku jest rzeczą raczej oczywistą. Możecie podzielić się chodzeniem na wykłady i wymianą notatek. Przy nauce razem więcej wymyślicie, jeśli nie będziecie czegoś rozumieć. Podczas egzaminów będziecie wymieniać się odpowiedziami. A poza tym są to ludzie, z którymi spędzisz najbliższe lata.
Żyj dobrze z paniami z Dziekanatu - z tym bywa różnie, ale Dziekanat jest w kontekście studiów niezwykle ważnym miejscem, jeśli idzie o załatwienie jakichś rzeczy. Weź pod uwagę, że czasami mają one natłok pracy i ogrom spraw na głowie, bo to jest ich praca. A przecież nieraz trafia się na nieciekawe odzywki, lub ktoś wykona coś jakby robił łaskę, że w ogóle się tym zajmie.
Pamiętaj, że wszystkiej wody nie wypijesz. Nie spinaj się odnośnie zaliczania wszystkiego od razu, bo wbrew pozorom ma to też swoje minusy. Rozwijając nieco to, co napisałem wyżej - nie oszukujmy się, większość z nas nie uczy się tak od razu wszystkiego, tylko odkłada rzecz na noc poprzedzającą kolosa/ egzamin/ oddanie projektu. Ucząc się regularnie, częściowo odłączysz się od życia towarzyskiego, zaś w chwili, gdy inni będą wkuwać, Ty będziesz się nudził, bo nie będzie z kim gdzieś wyskoczyć.
Nie oznacza to jednak, że masz też odkładać absolutnie wszystko na ostatnią chwilę. Sporo przedmiotów idzie ogarnąć przez jedną noc, ale przy niektórych w pewnym momencie dojdziesz do wniosku, że jednak jest za późno i wtedy możesz nastawić się na drugi termin. Może to i czasami nie jest takie złe, ale po sesji letniej fajnie jest mieć całe 3 miesiące wakacji i nie musieć przejmować się wrześniem. Ale tak jak napisałem wyżej - czasami po prostu się nie da.
Sesja nie zawsze musi być depresją. Podkreślam, że nie zawsze, bo czasami materiału może być tak dużo, że nie w pewnym momencie się po prostu załamiesz. I to nawet nie chodzi o to, że odłożyłeś wszystko na ostatnią chwilę. Nawet, jeśli chcesz sobie tylko powtórzyć, to wiedza zacznie się w pewnym momencie po prostu mieszać. Zwłaszcza, gdy jednego dnia masz kilka rzeczy do zaliczenia. Nie polecam.
Bez spiny, są drugie terminy. I tak, i nie. Tak jak napisałem wyżej - nie wszystko da się zdać od razu, ale to nie oznacza, że możesz zupełnie pierwsze terminy olać. Wtedy budzisz się z ręką w nocniku w lutym lub wrześniu i jest wóz albo przewóz. Albo zaliczysz, albo warun, płacisz i powtarzasz za rok. I wtedy jest jeszcze gorzej, bo oprócz tego, co masz wtedy na bieżąco masz jeszcze coś sprzed roku.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWZMNPxe-vptPTSVQm8xxO8OAOENizD1P2cr7ObpqQRJblwQRod8eCHPxnq6hGLN7mH3ADcXvXVuagG15Um3C_a0dxG2xjNeVCWzc7hzGwGrqVAgvO2L2F0OTy9pPt4pzmHG3xQJOKsesD/s640/15034713036556.jpg)
Studia to nie tylko nauka. Poza kilkoma kierunkami, tego czasu wolnego bywa naprawdę sporo, zwłaszcza, gdy wyjdzie ci jakiś dzień wolny w tygodniu, lub dłuższy weekend bo w piątek nie masz zajęć. Imaj się różnych dodatkowych zajęć (ale też nie przesadzaj z ilością), ale niech nie będą one związane przynajmniej z kierunkiem, który studiujesz. Zrób sobie jakiś detoks - koło naukowe z jakiejś zupełnie innej dziedziny, teatr, chór, samorząd, wolontariat. Możliwości jest mnóstwo. Polecam również podjęcie się jakiejś dorywczej pracy. Nawet jeżeli dostajesz pieniądze z domku to sobie odłożysz na wakacje, odciążysz rodzinę, albo coś fajnego zafundujesz.
Rób sobie małe nagrody. Mózg człowieka działa w taki ciekawy sposób, że potrafi niejako zmotywować się do działania, jeśli wie, że będzie mógł się fajnie odstresować po zrobieniu czegoś. Uczysz się: dokończ rozdział i zrób kilka chwil przerwy. Nauczysz się szybciej - ekstra, poświęć zaoszczędzony czas na coś przyjemniejszego niż nauka. Zaliczysz - zaszalej. Nie żałuj. Studia to jeszcze ten okres, gdy możesz sobie na to pozwolić.
Nie rób nic na siłę - studia to mimo wszystko zbyt poważny wybór, żeby wchodzić w coś, czego się nie lubi, lub ciągnięcie czegoś tylko po to, by ot tak dokończyć. Oczywiście nie zawsze - jeśli przekroczyłeś ich połowę, to warto jednak dojść do końca, ale jeśli dojdziesz do takiego wniosku podczas pierwszego roku - dojdź na drugi semestr, podbij legitymację i daj sobie z danym kierunkiem spokój. Rozejrzyj się jeszcze raz za ofertą - może pojawi się coś nowego, ciekawszego, coś bardziej pasującego do Ciebie?
Zanim w ogóle wybierzesz dany kierunek - jeśli nie jesteś w stu jeden procentach przekonany co do swojego wyboru, to zorientuj się, czy w kontekście przyszłości - pracy w zawodzie, lub jej rodzaju w ogóle warto w coś iść.
Na marginesie: ludzie śmieją się z humanów, bo to kilka lat na uczelni tylko po to, by potem pracować w Biedronce. Nie umniejszając niektórym kierunkom - nie neguję tego, ale też nie zgadzam się z tym w pełni. Studia humanistyczne nie są, wbrew pozorom, takie łatwe. Na pewno nauka na nich jest mocno czasochłonna, czasem żmudna, ale z samej swej natury są całkiem ciekawe. Zresztą, nie jest tak, że po każdym humanie nie da się nic w zawodzie znaleźć. Po wielu niehumanach również jest o to ciężko. Aż przypomina mi się pewien cytat z Dnia Świra:
Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki i cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pi****le, k**wa! O, bracia poloniści, siostry polonistki, sto trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że za nogi boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów. Dżizus, k**wa, ja pi****lę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda...
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_DTVNboRENR5NUsJir3VOGyXO7YZZxr8vqyAJHzybbjkc2oyCjePUTforD3CtQ2kuNjUggYQYcH7TRrwGsZVci3JLxhyphenhyphenJWKIr5e18fhOpIIGq1zn4vYhybx6qlwMCvsQyent2ckXeKjYo/s640/comment_rg7buf6tMfarSAbidO3zoy5YQrHpLRO2.jpg)
Teraz coś, co może wydać się dla niektórych szokujące - studia nie dają wiedzy samej w sobie. Dają wiedzę, skąd tą wiedzę czerpać. Nie twierdzę, że tak jest zawsze, ale mało to razy wykład nie daje właściwie nic i wszystko musisz ogarnąć z zewnętrznej literatury? Mówię to też dlatego, że powoli wchodzimy w okres, gdy papierek ukończenia wyższej uczelni nie daje u pracodawcy aż tak wiele. Teraz zaczynają liczyć się różne kursy, podyplomówki, etc. No, jeśli pominiemy fakt posiadania znajomości rzecz jasna.
Ale wiecie co? Niezależnie od okoliczności, po kilku latach zaczniesz wspominać okres studiów. Podejrzewam, że większość sytuacji z perspektywy czasu wyda się śmiesznych. Swoją drogą - dobrze wspominasz podstawówkę albo ogólniaka?
Komentarze
Prześlij komentarz